-
5225 -
9463 -
27307 -
1967
44417 plików
3113,39 GB
Stawiński zajął się całokształtem dzieła filmowego z kilku powodów. Po pierwsze, w latach 60. miał miejsce tzw. bunt scenarzystów. Autorzy tekstów czuli się niedocenianymi współautorami filmów, kręconych na podstawie ich, często bardzo osobistej, autobiograficznej prozy. W wywiadzie rzece „Do filmu trafiłem przypadkiem” Stawiński ,zapytany dlaczego tytuł jego opowiadania „Tajemnica maszynisty Orzechowskiego” po adaptacji przemianowano na „Człowiek na torze”, odpowiada z nutą goryczy: Zdecydował o tym Munk, który z zasady zmieniał tytuły moich tekstów. Po drugie, klimat polityczny nie sprzyjał swobodnej twórczości: Władze potrzebowały socjalistycznego kina. Potępiły to, co robiłem. Zorientowałem się, że skończył się czas, kiedy oni odwracali uwagę od kina – opowiadał w cytowanej publikacji. W takich oto niesprzyjających okolicznościach powstały urokliwe, kameralne historie obyczajowe Stawińskiego.
Pierwszym filmem z tej serii był obraz zatytułowany „Rozwodów nie będzie”. Początkowo miał być nakręconym dla telewizji krótkim metrażem. Uznano jednak, że warto zrobić dodatkowo dwie nowele – tak aby powstała dłuższa fabuła. Efekt finalny przywodzi na myśl głośne „Zakochany Paryż” i „Zakochany Nowy Jork”. Podobnie jak w tych obrazach, w „Rozwodów nie będzie” bohaterów różnych historii łączą ciepłe uczucia, sportretowane na tle miejskiego krajobrazu. Uliczny zgiełk, spacery nad Wisłą, widok odbudowanego Nowego Miasta i jazz rozbrzmiewający na domowych imprezach – Warszawa pokazana przez Stawińskiego da się lubić.
Trzy nowele, określone w filmie jako „zdarzenia”, spina sala Urzędu Stanu Cywilnego. W pierwszej kolejności poznajemy Tomka – robotnika budowlanego, który nerwowo oczekuje przybycia spóźniającej się narzeczonej. Reżyser portretuje swoisty folklor miejsca zawierania ślubów. Obserwujemy petentów złośliwie komentujących sytuację Tomka (Przyjdzie, przyjdzie. Jeszcze bokiem panu wyjdzie) i zabawną instytucję „zawodowego świadka”, czyli przypadkowej osoby oferującej pełnienie tej funkcji w zamian za posiłek i napitek. Narzeczona Tomka w końcu zjawia się w urzędzie. Jednak państwo młodzi in spe będą musieli jeszcze sporo przedyskutować zanim podejmą wiążącą decyzję.
Tego problemu nie mają bohaterowie drugiej historii. Oni z kolei wykazują się nonszalancją i lekkomyślnością. Oto na jazzową imprezę nieco cynicznej młodzieży (- Krzysztof, nie pij tak dużo. – Krysiu, nie ośmieszaj się w towarzystwie) wkracza Joanna (magnetyczna Teresa Tuszyńska). Dziewczyna od razu zwraca uwagę mającego opinię kobieciarza Marka. Dialog napisany przez Stawińskiego dla tych dwojga budzi skojarzenia z rozmową-szachami bohaterów „Niewinnych czarodziejów”. Inteligentny i błyskotliwy flirt kończy się zakładem: kto jutro rano wycofa się z zawarcia małżeństwa, musi postawić reszcie gości po butelce wina.
Ze swojego postanowienia wycofuje się Tadek, bohater trzeciego zdarzenia. Po nieudanej próbie zawarcia małżeństwa z niepełnoletnią Kasią (Magdalena Zawadzka) wraca do ich rodzinnego Sójkowa. Dziewczyna postanawia za wszelką cenę zostać w stolicy. Przebojowa, gadatliwa i optymistyczna maturzystka stara się o pracę. Gdy ta okazuje się zbyt ciężka, postanawia znaleźć… męża. W biurze matrymonialnym poznaje dobrze sytuowanego Gruszkę (Zbigniew Cybulski). Mężczyzna ma dwie zasadnicze wady: jest przeraźliwie nudny i cierpi na manierę nadużywania przysłów. A big beatu pan nie ma? - pyta Kasia gdy gospodarz puszcza niemodną muzykę. - A czy pani umie gotować? - arcymieszczańska odpowiedź nie zostawia złudzeń co do charakteru Gruszki. Nie zdradzę czy przesympatyczna dziewczyna przystanie na tego rodzaju handel, powiem jedynie, że na pytanie znajomego, czy pójdzie z nim do kina odpowie w swoim zawadiackim stylu: Mój drogi, jesteś dziś siódmy w kolejce.
Stawiński nakręcił pełen uroku film o obyczajach warszawskiej młodzieży lat 60. Choć sam autor nie cenił swoich obrazów z tego okresu, to dziś stanowią one interesujący zapis ówczesnej rzeczywistości ludzi szukających swojego szczęścia w wielkim mieście. Kasia z przewrotnym zachwytem dwukrotnie używa propagandowego (pewnie o zabarwieniu pejoratywnym) sformułowania cyniczna młodzież wieku atomowego. Przemieszczając się po stolicy czy niekiedy mediując między „filmowymi” znajomymi, odnoszę wrażenie, że choć czasy szczęśliwie inne, to pewien typ młodego człowieka i związany z nim genius loci pozostały. Bohaterowie „Rozwodów nie będzie” wciąż mijają się na ulicach tej samej, zakochanej Warszawy.
Bartosz Marzec
„Rozwodów nie będzie"
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB