-
4243 -
55416 -
118817 -
1422
190723 plików
19263,85 GB
Trzeba wiedzieć, że w morzu są zadziwiającej wielkości ryby, zwane wielorybami lub syrenami. Syreny są to do pół postaci prześliczne panny, dołem zaś ryby szybko pływające, do złapania trudne. Za każdym razem, gdy deszcz ma padać, syreny gromadzą się licznie, i tak czarującymi głosami śpiewają, że słuchający tego śpiewu ludzie mogą dostać pomieszania zmysłów. Oprócz syren czarownych bywają jeszcze i inne czarowne ryby pod różnymi postaciami ludzi łudzące, które król, potężny czarownik, lubił mieć na swoim stole.
Jednego dnia, łowiąc syreny, złapali rybacy niewidzianą dotąd rybę, która była do połowy miedzianym dziadkiem, to jest staruszkiem z miedzianą brodą, a srebrnymi oczami. Ucieszeni tym połowem rybacy oddali rybę-dziadka do spiżarni królewskiej, pod klucz samej królowej, wydającej potrawy kucharzom i dysponującej obiady. Królewicz, spory już wówczas chłopczyk, słysząc dworzan mówiących o nadzwyczaj dziwnej rybie-dziadku, bardzo chciał ją zobaczyć. Wyjął więc cichaczem królowej matce kluczyk z kieszonki i otworzył drzwi spiżarni.
- Wypuść mnie, a będziesz moim wybawcą - mówi miedziany dziadek do królewicza.
Niewiele myśląc, królewicz uwolnił więźnia i odejść mu pozwolił. Na odchodnym dziadek rzekł:
- Pamiętaj młodzieńcze: co pokochasz, to dostaniesz; co zamyślisz, to wykonasz; co napadniesz, to zawojujesz. Potem zniknął, a dwór królewski, dowiedziawszy się, że ryby nie ma, osłupiał, gdyż nie wiedziano, kto złapaną wypuścił na świat.
W kilka lat potem wyrósł królewicz na młodziana i w rycerskim zawodzie pomagał ojcu. Jednego razu, stojąc z wojskiem nad brzegami morza, królewicz poszedł na łowy. Wiele zwierzyny upolował, i byłby zapewne więcej położył, gdyby nie skrzydlata panna, która nie wiedzieć skąd przybyła, i kąpiąc się w okolicy nadbrzeżnej, serce jego podbiła. Królewicz, utraciwszy spokój, ustawicznie przemyśliwał nad sposobami jej bliższego poznania. Nareszcie dostrzegł, jak przyleciawszy nad brzeg morski i kąpiąc się pomiędzy sitowiem, odpinała skrzydła. Wtedy znienacka na nie napadł i te panieńskie skrzydła zdobył. Pozbawiona obrony panna musiała się zwycięzcy poddać i miała już być uprowadzona. Że jednak był on szlachetnym rycerzem, widząc jej rozpacz, poprzestał jedynie na wyznaniu swych uczuć.
- Wróć mi panie skrzydła - odrzekła - to uwierzę, że mnie kochasz.
Królewicz oddał jej skrzydła, pod warunkiem, że mu sama poda sposób odszukania jej. Ona na to:
- Dziś o mnie nie myśl, gdyż jestem zaklęta przez twego ojca. Błagaj go, aby mnie z zaklęcia uwolnił; dopiero gdy tego dobrowolnie nie uczyni, powiem ci, co zrobisz.
- Dobrze! - zawołał królewicz - lecz powiedz mi pani, gdzie i kiedy mam cię znaleźć?
- Jeżeli twój ojciec - rzekła dalej panna - na połączenie nasze nie zezwoli, wtedy wystrzel z łuku, a tam gdzie strzała poleci i upadnie, ja na ciebie czekać będę.
Przypiąwszy oddane skrzydła, panna odleciała, a królewicz pojechał do ojca. Wyznał ojcu miłość swą ku skrzydlatej pannie i gniew jego rozbudził.
- A to co nowego?! - krzyknął król. - Jakbym ci miał pozwolić na nikczemny związek, ubliżający dostojnej krwi przodków moich?... Milcz i ani słowa więcej o tym!
Królewicz, pełen żalu, udaje się do matki i wspólnie z nią idzie powtórnie błagać zagniewanego ojca. Wtedy król odzywa się:
- Jeżeli twoja piękność wystawi ci w jednej chwili cały regiment wojska w zupełnym szyku bojowym, a tak maleńki, abyś go mógł w kieszeni schować i do mnie przynieść, wtedy się z nią ożenisz.
Odszedł zasmucony królewicz, a pomny na to, co mu mówiono, strzelił z łuku i pospieszył w stronę, którędy wiatr unosił strzałę. Mijał różne kraje, przejechał okrętem przez morze, w końcu dostrzegł strzałę utkwioną w skalistej wyspie. Tam znalazł jaskinię, a wszedłszy do niej, wytworne ujrzał mieszkanie. Tu panna siedziała w ozdobnym pokoju wykutym w skale. Szczęśliwy, że ją widzi, młodzieniec upadł na kolana i opowiedział o zapalczywym gniewie ojca i o jego warunku do wykonania niemożliwym. Ona mówi na to spokojna:
- Nie bój się, mam ja brata, który wszystko zrobi podług wymagań twojego ojca.
Zapukała w skałę, a tam coś się odezwało i wyszedł natychmiast maleńki regimencik wojska z bronią, tak drobniuchny, że go uradowany królewicz włożyć mógł do kieszeni i z nim czym prędzej do ojca odjechał.
Stanąwszy przed ojcem, wydobył z kieszeni szereg drobnych żołnierzy, którzy rosnąc co chwila, wyrośli nareszcie na wysokich drabów, potężne pułki do boju gotowe formujących. Król jednak powiada:
- Mój synu, nie ma w tym, co mi pokazujesz, nic wielkiego, zresztą gdzież z tym wojskiem mam odbywać musztry? Jeżeli ten, co ci dopomógł, połowę królestwa mego, składającą się z dzikich puszcz, zamieni w okamgnieniu na piękne ogrody, żyzne pola i równiny dla ćwiczeń wojskowych dogodne, to wtedy na związek z twoją panną zezwolę. Inaczej nic z tego nie będzie.
Powraca królewicz do panny z nowymi od ojca zadaniami. Ta, po wysłuchaniu go, idzie i puka znowu w skałę. Po chwili powiada, że już wszystko zrobione jest przez brata. Pojechał tedy, a wróciwszy, widzi uprawne wszędzie pola, prześliczne ogrody, a na obszernych polach i błoniach wojsko odbywa wielkie manewry w obecności króla.
- Ojcze! - zawołał królewicz - wszak widzisz, że nie ma nic takiego, czego bym nie dopełnił, aby tylko dojść do upragnionego celu.
- Nie tak nagle, mój synu! - odpowiada król. - Na związek ze skrzydlatą panną zezwolić nie mogę, dopóki brat jej, który ci dopomaga, sam do mnie nie przyjedzie, ale to biedaczysko cokolwiek jest za ciężkie. Poślę tedy po niego wszystkie poczty, powozy, zaprzęgi z całego królestwa, a zobaczymy, czy się przywlecze.
Królewicz, do ostatniej doprowadzony niecierpliwości, znowu odbywa pełne trudów podróże i ukochanej rozpacz swą wyznaje. Ona się na to tylko uśmiecha i mówi:
- Zobaczymy, mój drogi, jakoś to będzie!
Król tymczasem wyprawił bryki, powozy, furgony, łodzie, okręty do skalistej wyspy. Królewicz pyta narzeczoną, co ma dalej robić. Ona każe mu zapukać w skałę i prosić brata tymi słowy:
- Szwagierku kochany! Jedź, proszę, pojedziemy razem.
Zaledwie to królewicz uczynił, skała się rozstępuje szeroko i wychodzą z niej naprzód dwa ogromne wąsy jak dwie wyostrzone kosy. Potem ukazuje się przerażającej wielkości głowa ze zwierciadlanymi oczyma, w których się odbijają kraje całego świata, a złote i srebrne włosy spadają na miedzianą brodę. Nareszcie wystąpiła cała postać, a tak szeroką była, jak i wysoką. Gdzie postąpił miedziany dziadek, tam się ziemia trzęsła.
Zajeżdżają zaprzęgi i powozy królewskie, zataczają się furgony, przypływają łodzie i okręty; lecz na co tylko gość wsiada, wszystko to łamie się i gruchocze. Cały miesiąc wsiadał on tak na wozy z całego sprowadzone królestwa. Wszystko się psuło, służba królewska ciągle naprawiała, kowale kuli, kołodzieje zbijali koła, a jednak to nic nie pomagało i próżna była cała robota. Gdy się ciągłym wsiadaniem zbyt już mocno znużył, powiada brat:
- Nie pojadę, ale pójdę piechotą.
Idzie więc, idzie, a z każdym krokiem zwiększa się jego objętość. Wąsy, jak dwie żelazne kosy, idą naprzód i ścinają przed nim lasy. Od jego stóp walą się miasta, wsie zdeptane nikną. Wojsko, kupcy, lud okoliczny, wszystko ucieka na widok miedzianej brody, zwierciadlanych oczu. Król, poznawszy w nim dla siebie niebezpieczeństwo, schronił się na wieżę. Miedziany dziadek mówi do niego:
- Wychodź, królu, bom ja przyszedł!
- Nie wyjdę - odpowie król - a synowi memu żenić się nie pozwolę.
- Dziś już nie masz siły - rzecze dziadek - abyś mógł mu tego zabronić.
Król usiłował jeszcze resztki rozpierzchłych dworzan zgromadzić około siebie, ale na próżno, wszyscy go odstąpili. Wówczas miedziany dziadek, wziąwszy w dłonie wieżę, ostatnią ucieczkę króla, rzucił nią o ziemię i całe miasto wraz z królem legło w gruzach.
Potem królewicz, bez żadnej już znikąd przeszkody, poślubił skrzydlatą pannę i szczęśliwie z nią panował, odbudowawszy poburzone wsie i miasta. Miedziany zaś dziadek powrócił na skalistą wyspę.
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB