-
79 -
39 -
89 -
156
414 plików
26,75 GB
Zespół, który ją stworzył, nigdy nie stał się gwiazdą z pierwszego szeregu, ale od lat pozostaje jednym z najbardziej szanowanych na amerykańskiej scenie rockowej. Wywalczył tę pozycję widowiskowymi koncertami zmienianymi w kolorowe happeningi oraz tym, że od lat nagrywając dla dużej wytwórni, jest w stanie zachować całkowitą wolność artystyczną – nagrywa piosenki pop z brzmieniami kojarzącymi się ze studiem eksperymentalnym albo ekscentryczne pomysły w stylu „Zaireeki” – albumu nagranego na czterech różnych płytach przeznaczonych do odtwarzania jednocześnie (poczwórna stereofonia). Tutaj tylko pogłębia ten wizerunek, zarazem najbardziej się zbliżając do pomysłów z „Zaireeki”.
Słychać na nowym albumie większość zalet The Flaming Lips: od kompletnie nieprzewidywalnego lidera, który czuje się w zespole nie jak wokalista, ale jak kurator dziwnego projektu artystycznego, przez genialnego instrumentalistę Stevena Drozda, który potrafi zagrać na każdym instrumencie, co poszerza arsenał środków („Soft Bulletin”, jedna z najlepszych płyt lat 90., stworzony został w znacznej mierze dzięki jego pracy – a zarazem w okresie jego najgłębszego uzależnienia od heroiny), aż po producenta Dave’a Fridmanna, który pracuje z zespołem od początku jego (a przy okazji swojej własnej) kariery. To prawdziwy następca Phila Spectora – znakiem rozpoznawczym jego brzmienia jest potężny, przesterowany pierwszy plan przy zachowaniu zaskakująco czytelnych i plastycznych detali na dalszych planach.
Recenzent dostaje dzień albo dwa i w stresie musi słuchać tych 70 minut, próbując jeszcze spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy, jak przystało na album, który chce się mierzyć z psychodelią Floydów (tych z Sydem Barrettem w składzie) i zacięciem artystycznym Lennona i Yoko Ono. Podczas gdy świat dawno już taką perspektywę utracił. Ale nawet kilkakrotne przesłuchanie tej płyty wystarczy, żeby zrozumieć, że mamy do czynienia z albumem, o który ludzie będą się spierać, uznając go za wyprzedzające swój czas arcydzieło (zabawne są w tym kontekście skojarzenia z „Kid A” grupy Radiohead – to skupienie wokół nowego życia, embrionu), albo za bełkotliwy symfoniczny knot. Ja uważam, że skoro Obamie dali Nobla, to The Flaming Lips, którzy po 26 latach wariactw zaproponowali największe wariactwo w karierze, w skali sześciopunktowej powinni dostać siódemkę.
- sortuj według:
-
0 -
1 -
0 -
1
3 plików
133,98 MB