Download: Сибирь. Монамур.avi
Ironia w filmie Slavy Rossy rodzi się już w chwili, gdy tytuł filmu zostanie poddany konfrontacji z treścią. Jesienne pejzaże syberyjskich lasów przez moment podsycają jeszcze pewność, że tytułowe "monamour" to zlepek dwóch francuskich słów, tłumaczonych jako "moja miłość". Syberia. Moja miłość. W świecie rosyjskiego reżysera miłość nie ma racji bytu, kochać można tylko Boga, który jawi się jeszcze w swojej najbardziej okrutnej, starotestamentowej postaci. Gra toczy się o przetrwanie, a Monamour to tylko i wyłącznie nazwa zapadłej wioski w północnych lasach, gdzie siedmioletni wnuczek czeka ze swoim dziadkiem na powrót ojca. Wiekowy Ivan tłumaczy małemu Leshii, że jego ojciec jest bohaterem, służy w wojsku, a kraj nie mógłby się bez niego obyć. Starzec pielęgnuje w chłopcu opowieść, którą Slava Ross sukcesywnie demitologizuje. Nie szczędzi groteskowych chwytów, świetnie posługuje się ironią i tworzy świat, w którym tylko sroga, nieludzka natura ma władzę nad człowiekiem. W takiej rzeczywistości z życia korzystają tylko ci, którzy zgodnym chórem opowiadają się za własnym zezwierzęceniem.
Losy wszystkich przecinają się ze sobą w chwilach, gdy okrucieństwo spotyka się z ironią i cios zostaje zadany połączonymi siłami. Nikt nikogo nie obroni, bo w rodzinach nie ma ojców. Leshia swojego nie pamięta, a Jurij w jednej z początkowych sekwencji ginie w lesie od zbłąkanej kuli uciekając przed watahą psów. Na arenie wydarzeń pozostaje dziecko i kobiety. Ono ma do ochrony ukochanego psa, one swoją seksualność, którą handlują w każdej sprzyjającej ku temu okazji. Reżyser daje im wiele szans, by mogły poczuć, że z okrutną naturą świata nie sposób wygrać. Groteska idąca śladami żołnierzy i zaglądająca wraz z nimi do salonów podpułkownika wyostrza tak zarysowany obraz świata. Tragizm miesza się z komedią. Piękno i brzydota zostają skonfrontowane na poziomie wyrafinowanej formy wizualnej filmu oraz jego odrzucającej treści, złożonej z rozpadających się wzorców, niszczejącej mitologii żołnierskiego bohaterstwa i kobiecej wierności. Nie ma prawdziwych ojców, nie ma matek, są tylko dzieci zostawione na pastwę losu, dzieci, z których ma wyrosnąć kolejne pokolenie ludzi bez szans. To mocna teza, ale reżyser niejednokrotnie przesuwa akcenty zbyt daleko, uwydatnia te aspekty świata, które wskazują tylko na jego bezlitosny wymiar. Daje ludziom wiarę, żeby mogli uchwycić się Boga niczym tonący brzytwy. Ross jest bezkompromisowo krytyczny w ocenie świata, który za szybko staje się nieprzejrzysty, zasnuty śnieżną mgłą. Gdyby nie odrobina dystansu, która przychodzi wraz z estetyką groteski i gorzkim otrzeźwieniem niesionym przez ironię, jego reżyserskie chwyty mogłyby nie zostać uznane za nic więcej, jak tylko jawne przeszarżowanie w grze o wzgardę.