-
1973 -
19995 -
14110 -
13416
55222 plików
4667,5 GB
________________________________________
Znachor - jego życiowe hobby to pisanie podań
polityka.pl, Edyta Gietka, 15.05.2012
Od 42 lat pan Zbigniew dniami i nocami wystukuje na maszynie sądowe pisma, interweniujące w różnych ludzkich sprawach. Hobbystycznie.
Na dole pism przybija pieczątkę: Choroszyński, Kunów, ul. Warszawska, nie-magister. Oprócz Dżeka Londona książek nigdy nie czytał, bo nie jest ich ciekaw. Baza merytoryczna to odkładane przez kioskarkę przeterminowane gazety prawnicze oraz książka adresowa (ogólnopolska). Polska B, której nie stać na adwokatów, widzi w nim swojego trybuna. Życiowy bilans: 14 zużytych maszyn do pisania plus cztery kserokopiarki. Stan kawalerski - wpadł w taki procesowy wir, że się nie ożenił, nie urodził mu się syn, nie kupił Poloneza. Plany: kontynuować wojnę o sprawiedliwość do ostatniego tchnienia.
Stylistyka osobista
Mieszka w domu, gdzie przyszedł na świat. Dom liczy cztery pokoje, zajęte korespondencją po sufit, którą wstępnie zawsze czytała jego mamusia, zmarła przed dwoma laty. On, absolwent technikum budowlanego, wchodził w życie jako diagnosta wytrzymałości betonu. Był 1969 r., kombinowanie objęło całą Polskę, a najbardziej budowlankę. Zbynio dostał zatrudnienie w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych, skąd oddelegowano go do Machowa. Miał wyliczyć, ile kradnie kierownik budowy nasypu, podejrzewany o dopisywanie kierowcom lewych kursów z ziemią. Podczas objazdu kontrolnego Starem 20 wyrwało Zbynia razem z fotelem i wyleciał przez szybę szoferki.
Kilkanaście miesięcy leczył urazy, a kiedy wrócił, powiedziano, że już nie pracuje. Pozbawiony środków, wyprzedawał ojcowiznę (na targ poszła świnia, krowa, sieczkarnia) i stawiał w pisaniu pierwsze kroki, domagając się zadośćuczynienia. Tak zastał go 1974 r. Kiedy już nic nie było do sprzedania, narodził się u Zbynia upór i niepowtarzalna językowa stylistyka. Chcąc dopiąć swojej sprawy, zabrał maszynę do pisania i ruszył w Polskę, żeby do wszystkich miast, gdzie są sądy, osobiście wnieść pismo. Spał pod wiaduktami, w lasach, pustostanach, zbierał złom, stołówką mu były śmietniki, a kompanami - wyrzuceni z zakładów, a potem przez żony; pijący, zobojętniali. Rozkładał się z maszyną w dworcowych poczekalniach i mobilizował ich, kazał dyktować życie w szczegółach. Aż zaczęli przekazywać sobie: szukaj, człowieku, Choroszyńskiego, to jest językowy znachor.
Jego styl w biurokratach musi wzbudzać niepokój: "Negatywna decyzja może przenieść się w postaci chorób na Pana/i, dzieci i pokolenia"; "Jeśli wierzy Pan/i w fatum, proszę sprawę potraktować priorytetowo, żeby los nie zrewanżował się"; "Z ruin ziemskiego życia Wam to obwieszczam". Ludzie kserują sobie pisma Zbynia jako prawniczą poezję, zmieniają tylko nazwiska i daty.
Własną rentę I grupy uzyskał dopiero po 7 latach pisania. Tyle czasu wmawiano mu, że "syndrom Klippel-Feila" (zespół krótkiej szyi) to wrodzona wada budowy - nie jest możliwe, żeby wbiła się w korpus podczas tamtego wypadku. Do pism dołączał swoje zdjęcia z młodości, gdzie wyraźnie widać, że posiadał szyję. Poddali się.
Uderzenie jednorazowe
Ponieważ każdy kąt domu zajmują ludzkie listy, letnią porą Choroszyński przyjmuje klientów na ganku, zimą - żeby kolejki nie trzymać na mrozie - siada przy stoliku na poczcie.
Pod domem parkuje pan K. ze skserowaną dokumentacją. Ma pod Iłżą dużą piekarnię, już raz skorzystał z drygu Zbynia do niestandardowego wyrażania krzywd, samej ich esencji. Kiedy K. wyjeżdżał z domu furmanką, huknął w niego samochód, uszkadzając biodro i płot, za co Zbynio wywalczył odszkodowanie.
Tym razem K. - już inwalida, niezdolny do samodzielnej egzystencji, domaga się dodatkowo renty cywilnej od zakładu, w którym tamten samochód, co go trzepnął, był ubezpieczony. Z wyrównaniem. Ostatni moment, bo długo już nie będzie żył, ma 70 lat i chce coś zostawić dzieciom.
Choroszyński nieskomplikowane casusy załatwia od razu, skrótowo pyta o rodzaj zdarzenia, po czym dyktuje treść. Najczęściej pisma są rozpatrywane pozytywnie po jednym uderzeniu. O przesłanie dokumentów prosi klienta dopiero, kiedy sądy, komisje itp. stawiają opór.
Raz w tygodniu pcha na pocztę wózek załadowany bieżącymi sprawami: odwołania, zażalenia, rewizje, podania, apelacje, apelacje od odwołań. Żeby nie zgubić się, sprawom nadaje sygnatury; sprawy wkłada do teczek; teczki w grubsze skoroszyty; skoroszyty w pudełka po spożywce, oznaczane alfabetycznie.
Co jakiś czas robi tzw. happeningi uderzeniowe. Akcje polegają na zrzuceniu do sądu (w Radomiu, Ostrowcu, Szczecinie) partii 100 tys. pism, co powoduje paraliż, gdyż kilkunastu urzędników cały dzień musi spędzić na kosmetyce, czyli biciu pieczęci przy każdym poleconym (w znaczki zaopatruje się na koszt własny).
Nie ma człowieka w Kunowie, który z wdzięczności nie udostępniłby na happening traktora z plandeką. W każdym domu mieszka ktoś, czyim pełnomocnikiem był Zbynio.
Po drugiej stronie ulicy na podwórku kręci się Goździk Zbigniew. Casus Goździka: prosił gminę o pozwolenie na wycięcie z posesji czterech spróchniałych lip zahaczających o druty. Nie uzyskawszy, sam je usunął, co gmina uznała za samowolkę, nakładając na Goździka 31 tys. zł grzywny. Po roku pisania odwołań stylem Zbynia, karę cofnięto. A ponieważ tymczasem mama Goździka z nerwów umarła, Zbynio zareagował pozwem o odszkodowanie, widząc wyraźny związek przyczynowy między zgonem a grzywną. Sprawa w toku.
Chodnikiem idzie Żak Adam. Górnik, zredukowany po wypadku w kopalni Zabrze Makoszowy, musiał wrócił do rodzinnego domu w Prawęcinie, lecz rodzina go nie chciała. Wykopał sobie ziemiankę na zamieszkanie. 17 lat temu Choroszyński załatwił mu rentę i żył sobie godnie, dopóki przed rokiem orzecznicy znów uznali Żaka za zdolnego do pracy. Już wyrąbał mocne pisma odwoławcze: "To jest człowiek tysiąca chorób! Jedno oko niewidzące, rany miażdżycowe, brak trzech czwartych żołądka".
Kobieta obierająca w oknie ziemniaki to pani Marzena. Choroszyński akurat przysypiał po całonocnym pisaniu, gdy usłyszał, jak policjant ubliża, wypisując 100-złotowy mandat mężowi tej pani (jechał zatankować i zgasł mu samochód w miejscu niedozwolonym). Choroszyński wyszedł przed dom, poradził nie przyjmować mandatu, obiecując, że się zajmie. Choć w sądzie grodzkim dołożyli jeszcze 150 zł, wyrżnął takie pismo, że karę anulowano. Teraz interweniuje odnośnie do renty dla Violi, córki tych państwa. Casus Violi: w wieku 3 lat spadła ze stołeczka i od 25 lat żyje
- sortuj według:
-
0 -
0 -
1 -
0
1 plików
37,57 MB