c9e7xo6a.bmp
-
50-letnia Chinka -
Ana Cheri -
bez makijażu -
bielizna -
bielizna dla facetów -
Boeing 777-300ER -
Candice Swanepoel -
doradca macierewicza -
dzien kobiet -
dżinsy -
humor 1 -
humor 5 -
i po wyborach -
Islandia -
IV RP wraca -
jego harem -
magdalena frąckowiak -
majówka -
malutki -
memy -
memy - ogórek -
memy-wybory -
moc w skorupce -
modelki zapraszają na mecze euro -
obieranie pomarańczy -
ogórek po wyborach -
Originals -
pis -
pis i nie tylko -
po wyborach -
polityczne -
polityczne 3 -
polityczne 4 -
polityczne 5 -
politycznie -
portrety karmiących -
pr.na smarfony -
psi przyjaciele -
romantycznie -
rysunki do zwyczajnych sytuacji -
sprawne i sprawni -
Victoria's Secret -
walentynki -
waszczykowski -
wielkanoc -
wkomponowane w naturę -
wulkany -
wybory 2015 -
z kina -
za kulisami
6 kontynentów, 60 krajów w 20 lat
Kobiety z talerzami w ustach i męskie stringi Dziennikarka Aleksandra Pawlicka wraz mężem - dziennikarzem Jackiem Pawlickim podróżują od 20 lat po świecie . Docierają do najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi i dotykają " światów, które mogą zaginąć ". Swoje wyprawy od początku do końca organizują sami . Z każdego miejsca przywożą ze sobą garstkę pasku, ziemi czy kamyków, które stoją teraz w ich domu i są dowodem na to, jak różnorodna jest Ziemia . Swoje historie z podróży Aleksandra opisała w książce " Światoholicy ", która "nie jest przewodnikiem po zwiedzanych krajach, ale opowieścią o tym, jak się zachwycić światem i obudzić w sobie pasję podróżowania ". " Zaszyte w dzikich bezdrożach Kaokolandu - północnej części Namibii - kobiety Himba spędzają na upiększaniu ciała większą część dnia . Ich upięcie włosów jest symboliczne . Zebrane w koński ogon, rozchodzące się na wszystkie czerwone węże to znak gotowości do zamążpójścia . Mężatki burzę glinianych warkoczyków puszczają luzem, a przód głowy golą, by upiąć na nim skórzaną przypinkę przypominającą koronę . Wdowy na znak żałoby zdejmują przypinkę i chodzą z wygoloną na przodzie głową . Małe dziewczynki natomiast maja warkoczyki zaplatane do przodu, tak by spływały na twarz i zakrywały niczym welon przed pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn . Taka fryzura obowiązuje do czasu pierwszej miesiączki ".
Męskie stringi Papuasów " Papuascy mężczyźni mieszkają z synami w jednym wielkim domu . Kobiety, ich żony z małymi dziećmi, z córkami i ze świniami - każda w swoim domu . Świnie, a zwłaszcza prosiaki, małe, czarne wałeczki, noszone są jak dzieci w siatkach zawieszanych przez kobiety na głowie . Nierzadko razem: prosie i niemowlę . Podczas wędrówki doliną Baliem można trafić na zadziwiający widok Papuaski przycupniętej na poboczu ścieżki, karmiącej jedna piersią niemowlę, a drugą pierś podająca do possania prosiakowi . Każdy koniecznie chce nam coś sprzedać . Naszyjniki z kłów świni, amulety z pazura kazuara, korony z piór, którymi Papuasi zdobią swoje głowy . I koteki, w których chowają swoje penisy . Koteka, czyli długa tykwa, to wciąż dla Papuasów jedyny męski przyodziewek . Mocowana dwoma sznurkami - jedynym oplatającym biodra i drugim podwiązanym do moszny, sprawia, że ubrany w nią penis wygląda, jakby cały czas był w stanie wzwodu . Wielkość koteki związana jest z plemienną przynależnością. Dani noszą krótkie, 20-30 centymetrowe. Lani i Yali długie na metr rury, z którymi paradują jak słonie z trąbami. W latach 70. Ubiegłego wieku Papuasów próbowano pozbawić kotek. Prezydent Suharto operację "koteka" czyli akcję nakłaniania do zamiany koteki na szorty. Mimo przekupywania, a nawet represji nie udało się jednak wytrzebić kotek. Rozdawane szorty, owszem, noszono, ale jako nakrycie głowy chroniące przed palącym słońcem. Po roku operacja zakończyła się fiaskiem".
Kobieta z talerzem w ustach " Najbardziej znanym i dziwacznym ludem w Etiopii są Mursi, którzy słyną z wkładania w nacięcie dolnej wargi glinianego krążka o średnicy około 20 centymetrów . Przygotowania do tego zaczynają już w dzieciństwie . Małym dziewczynkom rozcina się wargę i umieszcza w ranie patyk . Gdy rana się zagoi, w otwór wpychany jest owalny klocek rozciągający dziurkę . Potem zastępuje go mały gliniany krążek . Potem większy i jeszcze większy - niczym talerz . Aby ułatwić jego noszenie, kobiety wybijają sobie dwa dolne siekacze . Dorosłe kobiety nie noszą krążków non stop . Przeciwnie, na co dzień chodzą z obwisłymi dolnymi wargami . Z odsłoniętych ust wyziera wówczas bezzębne dziąsło . Mursi maltretują swe usta, bo według ich tradycji im większy krążek zdołają upchnąć, tym atrakcyjniejszą są partią na żonę . Ale podejrzewa się również, że zwyczaj ten jest pozostałością z czasów niewolnictwa, gdy Mursi oszpecały ciała, aby nie stać się łupem łowców niewolników . Mursi nie należą do przyjaznych . Szarpią, szczypią, popychają . Wymuszają robienie zdjęć, wyrywając sobie wzajemnie dzieci, bo dziecko na rękach to dodatkowa opłata . Mężczyźni Mursi przyglądają się tym targom nieufnie, stojąc z karabinami w cieniu akacji ".
Dala-dala " Dala-dala jest najtańszym i najbardziej typowym sposobem podróżowania po wschodniej Afryce . Gdy taksówka z miasta do miasta kosztuje 50 dolarów, przejazd dala-dala na tej samej trasie zaledwie dwa dolary . Oczywiście to cena dla tubylca. Mzungu, czyli biały, musi płacić więcej . Dala-dala to półciężarówka, która ma na pace ustawione ławeczki, a na dach ładuje się rowery, kosze z towarem, wiązki drewna na opał i wszystko, co trzeba przewieźć z miejsca na miejsce . Na każdym odcinku swej trasy przypomina winorośl cierpiącą na klęskę urodzaju . Z każdej strony ludzie zwisają jak winogronowe kiście . Mimo to, ciężarówka zatrzymuje się wszędzie, gdzie czekają na nią ludzie . Pod wpływem pohukiwań biletowego na jednej z ławek robi się szpara . Na tym skrawku zmieściłaby się może dziesięcioletnia wychudzona dziewczynka . Przede mną w kolejce do ciężarówki stoi jeszcze lokalna pasażerka słusznej afrykańskiej postury . Tyle, że ona wcale tą sytuacją nie jest przerażona . Wdrapuje się na pakę, wcelowuje pupę w szparę i zaczyna się w nią wwiercać . Energicznymi ruchami bioder . W prawo, w lewo, w prawo, w lewo i po chwili, ku memu zdumieniu, siedzi . I robi kolejną szczelinę dla mnie . To samo dziej się z dziećmi . Jeśli dosiada się kobieta, najpierw podaje biletowemu najmłodsze z dzieci i ono wędruje na koniec dala-dala . Na pierwsze wolne kolana . Potem następne i następne . Na koniec gramoli się matka, podczas gdy jej dzieci rozparcelowane są już po całej ciężarówce . W ten sposób już na drugim przystanku mam na kolanach dwójkę uroczych maluchów, z których jedno z glutami do pasa drze się jak opętane . Dala-dala zatrzymuje się nie tylko tam, gdzie czekają pasażerowie . Także przed licznymi posterunkami policji . Przy czym wówczas nawet po kilka razy . Pierwszy raz kilkaset metrów przed posterunkiem . Chodzi o to, by wyrzucić " wiszących " pasażerów, bo takie podróżowanie oficjalnie jest nielegalne . " Winogrona " odpadają więc i ruszają na piechotę ścieżką w buszu . Policjant często ma dwa różne buty i pistolet owinięty w gazetę . Kierowca wyciąga papier za papierem . Mija pięć-dziesięć minut . Dopiero po odbyciu tego rytuału dala-dala rusza dalej . W tym czasie wędrujące bokiem " winogrona " wymijają posterunek i czekają kilkadziesiąt metrów za beczką policjanta . Dala-dala zatrzymuje się przy " winogronach ", następuje ich załadunek i telepiemy się do kolejnego punktu strażniczego . I tak trzy razy na przestrzeni 50 kilometrów ".
" Ty, daj byrra " " Po kilku dniach podróżowania przez dolinę Omo mam wrażenie, że pierwsze słowa, jakie z mlekiem matki wysysa każde tutejsze dziecko, to " You byrr ", czyli " Ty, daj byrra " ( birr to etiopska waluta, miejscowi wymawiają ja byrr ). Ten byrr ciągnie się za nami wszędzie . Wystarczy przystanąć, ba !, zwolnić tempo jazdy i już pojawiają się wyciągnięte ręce wraz z okrzykiem " You byrr ". Wystarczy sięgnąć po aparat fotograficzny i już słychać " You byrr ". Wystarczy spojrzeć . "Byrrów" domagają się dzieci, kobiety, starcy . Wyciągnięte ręce gonią nas w samochodzie, pociągają za nogawki spodni, szarpią . Są wszędzie . Po pierwszym szoku przypominam sobie, że podobne zjawisko opisywali Ryszard Kapuściński w " Cesarzu " i Oriana Fallaci w swoim wywiadzie z etiopskim cesarzem Hajle Sellasje . Oboje pisali, jak cesarz, wyruszając na przejażdżki po kraju, zabierał skrzynkę drobnych pieniędzy i mijając wioski i mieściny, rzucał biedakom moniaki garściami . Ci zaś, próbując złapać w locie pieniądze, rozdeptywali się, bili, a nawet zabijali . Hajle Sellasje od dawna nie żyje, monarchię zastąpiła wątpliwa, bo wątpliwa, ale demokracja, a wyniesione z imperialnych czasów oczekiwania na jałmużnę przetrwało . I wydaje się mieć coraz lepiej . Dzięki budowanym drogom dociera do pierwotnych krain Etiopii, zaraża plemiona doliny Omo myśleniem, że każdy przybysz zjawia się wyłącznie po to, by płacić . Że to jego psi obowiązek . Że nie jest niczym więcej jak tylko " You byrrem ".
Bara-bara "Podczas pierwszego safari w Kenii nie miałam jeszcze aparatu cyfrowego i gdy zobaczyłam pierwszego w życiu lwa, to natychmiast wypstrykałam 36-klatkowy film . Po wywołaniu okazało się, że udało mi się zarejestrować bardzo dokładnie, sekunda po sekundzie oddawanie moczu przez króla zwierząt . Także wtedy dowiedzieliśmy się, co oznacza bara-bara . Kierowca wciąż powtarzał te dwa słowa, co szybko stało się przedmiotem naszych dowcipów. Wiedzieliśmy, co znaczy w języku suahili simba ( lew ) czy pumba ( dzika świnia), bo oglądaliśmy film " Król lew ", ale bara-bara ? Dopiero pod koniec safari okazało się, że to po prostu polna droga i w ten sposób kierowcy nawołują się na walkie - talkie do miejsca, w którym wytropili dziką zwierzynę . Nauka nie idzie w las . Gdy wracaliśmy nocą z safari do Mombasy nasz młodszy syn udowodnił, że dokładnie pojął europejskie znaczenie bara-bara . Przy drodze - głównej, interkontynentalnej trasie łączącej północ kontynentu z południem - jak zresztą przy większości dróg w Afryce, rozstawione były na przedmieściach stragany . Za dnia służą do handlowania tym, co kto ma, nocą zastępują dach nad głową . Małe ogniska oświetlają leżących pod stołami ludzi, czasem całe rodziny . Dwunastoletni wówczas syn krzyknął nagle na cały samochód : - Bara-bara . - Co ? - zapytaliśmy równocześnie . - No, mamo, nie widzisz ? Oni robią seks ! Na stole, pod którym leżało kilka osób, rzeczywiście leżała w miłosnym uścisku para kochanków ".
Obcięte palce na znak żałoby " U Papuasów w każdej wiosce można spotkać kobiety z odciętymi palcami . Noszą je dumnie, pokazują na powitanie i na migi wyliczają, ile palców im brakuje . Bo każdy z brakujących palców to historia ich bólu, ich płaczu i ich straty . Papuaski obcinają sobie palce na znak żałoby . Gdy umiera członek najbliższej rodziny, poddają się dobrowolnej amputacji . By demonstracyjnie obnosić się z amputacją, jaką zafundował im los, odbierając męża czy dzieci . Obcięty palec albo jedna jego część - od paliczka do paliczka - nigdy nie pozwala zapomnieć . Gdy w jednej z wiosek podaję rękę kobiecie o dłoni bez trzech palców, słyszę na powitanie : - Ty masz wszystkie dzieci i męża, prawda ? - Tak, mam wszystkich - odpowiadam . Kobieta obraca moją dłoń w swojej, przygląda się jej bardzo dokładnie . Papuasi chętnie wchodzą w kontakt fizyczny, dotykają, przytulają się, poklepują, patrzą w oczy, nazywają siostrą i bratem . Potrzebują zbratania, by sprzedać przybyszowi pióropusz, naszyjnik, pazur kazuara . Ta akurat kobieta nie chce ode niczego . - Jesteś szczęśliwym człowiekiem - mówi . I dodaje : - I niech tak zostanie . - Niech tak zostanie - powtarzam ".
Psie smutki " Wjeżdżając do Wietnamu, postanowiliśmy zostać wegetarianami . Przeżyć na ryżu i warzywach, no, może z wyjątkiem słynnej zupy pho, czyli rosołu z zieleniną, ryżowymi kluskami i kawałkami wołowiny . Traf chciał, że w Sajgonie natrafiliśmy na garnek, z którego kucharka wyciągnęła z dumą wielkimi szczypcami kaczkę gotowaną w całości, z łbem, dziobem, oczami, łapkami, o wnętrznościach nie wspominając . Apetyt na pho straciliśmy w tej chwili . Wyruszyliśmy na samą północ Wietnamu, gdzie w górach na granicy z Chinami czekał nas trekking w towarzystwie kobiet z plemienia Hmong . Urocze Hmnożki, znające kilka obiegowych pytań po angielsku, próbowały nawiązać z nami kontakt . Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak : - Jak się nazywasz ? - Ola . A ty ? - Hiu . Masz męża ? - Mam . Idzie z tyłu, robi zdjęcia . - A masz dzieci ? - Mam, dwóch synów, a ty ? - Piątkę . A masz psa ? - Mam. - A jesz psa ? - Co ? Hiu jest zaskoczona moim zaskoczeniem . Gdy dochodzimy do jej domu, pierwsze, co robi, pokazuje zagrodę pełną brązowych szczeniaków . Tak pięknych, że każdego od razu chciałoby się przytulić . Hiu mówi tymczasem, że to najlepsza mięsna rasa . Okropność ".
Tybetański dry toilet "Toaletowe zaskoczenia czekają na podróżnych na całym świecie . W Tybecie toaletowy wynalazek zwie się " traditional dry toile t" ( tradycyjna sucha toaleta ). Pierwszy raz zetknęłam się z nim w Potali - pałacu Dalajlamy w Lhasie . Podróż Wyżyną Tybetańską wymaga ciągłej profilaktyki chroniącej przed chorobą wysokościową lub przynajmniej minimalizującej jej skutki . Ważnym jej elementem jest picie minimum trzech litrów płynów dziennie . To w połączeniu z zimnem oznacza, że trzeba często stawać na sikanie . Tybetański dry toilet to podłoga, w którą wpasowane są ( wmurowane, przybite, wyciosane w skale ) dwa prostokątne podwyższenia na nogi . Na nich trzeba po prostu stanąć . Jedno stanowisko od drugiego odgradza niekiedy niski murek, ale częściej nie ma żadnych przepierzeń . Między prostokątnymi podwyższeniami wyrąbane są dziury, a pod nimi już nic, tylko himalajska przepaść . Nasz znajomy, z którym podróżujemy po Tybecie ma ulubione powiedzenie na coś, co go nie zachwyca : - dupy nie urywa . Tybetański dry toilet dupę urywa - od samego patrzenia w dziurę ".
Samochody widma " Na indyjskich drogach widzieliśmy coś, czego nie było nigdzie indziej w świecie - samochody widma . Gdy zobaczyliśmy je pierwszy raz, przecieraliśmy oczy ze zdumienia i byliśmy przekonani, że przypadkiem znaleźliśmy się na planie bollywoodzkiej wersji " Mad-Maxa ". Mijała nas kolumna nowiuteńkich podwozi na kołach, bez kabiny, a jedynie z siedzeniem kierowcy i wystającą z podwozia kierownicą . Twarze kierowców narażonych na pęd wiatru przesłaniały bandanki, a koszule łopotały na ramionach jak napompowane balony . - Co to jest, u diabła ? - pytamy naszego kierowce Tonye'go . - To transport z fabryki podwozi do fabryki nadwozi . Tak jest taniej - odpowiada ze stoickim spokojem i dodaje : - To tutaj normalne . Normalne . Półgotowe ciężarówki widma gnające z prędkością 80 kilometrów na godzinę, zostawiające za sobą ogony pyłu i zdziwienia ".