-
526 -
3346 -
2908 -
331
8355 plików
2574,18 GB
Nowa komedia Todda Phillipsa przynosi odkrycie, że kac po ostrej balandze może być zabawny. No dobra, do śmiechu nie mają pewnie uczestnicy minionego party, których miny zdają się wyrażać popularny wśród użytkowników portali filmowych skrót WTF?! Jednak obserwatorzy zażenowania eks-imprezowiczów będą bawić się niczym świnki przy pełnym korycie. Chyba że poślizną się akurat na wymiocinach jakiegoś zesztywniałego grubasa.
Phillips, który od lat specjalizuje się w kumpelskich komediach ("Ostra jazda", "Old School: Niezaliczona"), jak mało kto zna się na komponowaniu filmowych drinków rozweselających. Czego potrzeba, żeby dobrze zabawić się w kinie? Sympatycznych bohaterów, świńskiego humoru, wpadającej w ucho ścieżki dźwiękowej oraz fajnej fury z wygodnym tylnym siedzeniem, gdzie będzie można zapakować się z jakąś przygodnie poznaną specjalistką w dziedzinie ornitologii. Twórcom "Kac Vegas" (świetny polski tytuł) nie brakuje przede wszystkim pary, by każdy z tych elementów posklejać w trzymającą się na nogach całość.
Pomysł wyjściowy jest banalnie prosty: trzech kumpli budzi się luksusowym apartamencie w stolicy hazardu po zakrapianym alkoholem wieczorze kawalerskim. Pewnie mogliby przeboleć fakt, że lokal jest kompletnie zdemolowany, a w łazience siedzi głodny tygrys. Gorzej, że czwarty przyjaciel, który następnego dnia miał wziąć ślub, zniknął w tajemniczych okolicznościach. Zanim chłopaki ustalą, co się z nim stało, przejdą prawdziwą gehennę, ale dojrzeją też do podjęcia paru poważnych decyzji.
"Kac Vegas" nie jest tak finezyjne jak produkcje guru amerykańskiej komedii Judda Apatowa – żarty są zazwyczaj prostackie, a o głównych postaciach nie da się powiedzieć więcej niż to, że są popapranymi nieudacznikami. Twórców ratuje jednak nieznajomość granic dobrego smaku. Zamiast serwować widowni przetrawione do reszty żarty o spermie w piwie, idą na całość. "Wszystko, co wydarzy się w Vegas, zostaje w Vegas" - stwierdza, mrugając okiem przyszły teść zaginionego bohatera. A skoro tak, to cieszmy się chwilą i nie oglądajmy się na fałszywych obrońców moralności. Absolutna wolność, w której pławi się reżyser, udziela się od razu samczej widowni. Żony i narzeczone mogą zostać w kinowym hallu. Faceci muszą się wyszumieć. Dlatego "Candy Shop" 50 Centa przerobione tu na weselny, lekko jazzujący szlagier brzmi równie szczerze, co prośba każdego skacowanego gościa, by podać mu szklankę piwa.
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB