"Bodysong" to film, który zdecydowanie wyróżnia się na tle nawet bardziej wyszukanych kinowych propozycji. To obraz przeznaczony dla koneserów, wielbicieli artystycznych dokumentów, takich chociażby jak trylogia "Koyaanisqatsi", "Powaqqatsi" i "Naqoyqatsi". "Bodysong" robi jednak jeszcze większe wrażenie, bo jego realizm i stopień dotykania naszych własnych, osobistych doświadczeń sięga zenitu.
"Bodysong" podpatruje każdy aspekt ludzkiego życia. Zaczyna się wizją porodu, by przeprowadzić nas przez cały cykl, poprzez dorastanie, prokreację aż do śmierci. Ale na tym nie koniec, bo przecież życie ludzkie to nie tylko fizyczność. Dlatego znajdziemy tu też takie tematy jak religia, przemoc, sztuka i nadzieja na przyszłość.
REKLAMA
Obrazy pozbawione są dialogów. Za jedyny komentarz służy im wspaniała muzyka Johnny'ego Greenwooda, znanego jako gitarzysta grupy Radiohead. Ambientowe dźwięki miksują się tu z gitarowym rockiem i psychodelicznym jazzem.
Jest w tym filmie zadziwiająca prostota. Obrazy, które oglądamy oddziaływują na widza z ogromną siłą, głównie dzięki temu, że wszystkie mają w sobie porażający autentyzm. To, co widzimy na ekranie nie zostało bowiem zrealizowane na potrzeby tego filmu - twórcy wykorzystali już istniejące fragmenty produkcji fabularnych, kronik, dokumentów, programów edukacyjnych i medycznych jak i domowe nagrania wideo, przeglądając wszystko co było możliwe, co powstało w ciągu ostatnich 100 lat.
Przedstawiając naturę ludzką w surowy sposób, bez upiększeń i bez cenzury, "Bodysong", wzbudzając zarówno śmiech jak i przerażenie czy wzruszenie, prowokuje widza do zastanowienia się nad sobą i ludźmi go otaczającymi. Siła tego filmu, obok autentyczności, tkwi w ukazaniu różnorodności ludzkich doświadczeń i zarazem ich oczywistej powszechności.
Jeśli to, co zobaczyliście, zachwyciło Was, polecam zerknięcie na stronę internetową filmu. Pod adresem www.bodysong.com twórcy umieścili komentarz do każdego z fragmentów użytych w toku produkcji, m.in. wyjaśniając ich pochodzenie.