Archiwum 1z2
Co może czekać piątkę kosmitów, którzy wylądują na naszym globie, zmuszeni do tego awarią międzyplanetarnego statku? Odpowiedź brzmi: nic dobrego. Pewien szalony i okrutny naukowiec zechce przerobić ich na sieczkę w swoich wiwisekcyjnych gabinetach i poznać dzięki temu tajemnice obcej cywilizacji. Naukowiec ten wysyła śladem piątki przyjaciół bezlitosnego najemnika, który będzie konsekwentnie podążał ich tropem. A twoim zadaniem, drogi graczu, jest zmylić pogonie, ocalić kosmitów i szczęśliwie wyekspediować ich poza naszą planetę.
Nazwanie Stupid Invaders grą przygodową byłoby mocno na wyrost. Tak naprawdę jest to dość prymitywnie pod względem scenariuszowym sklecony film interaktywny, w którym gracz porusza się od punktu A do punktu B i ma okazję posłuchać liniowych dialogów. Jako gra Stupid Invaders nie broni się, bo po prostu niezwykle tu mało opcji znanych z klasyki gatunku. Pozyskiwanie przedmiotów, łączenie ich i używanie, wyjaśnianie zagadek - wszystko tu jest, ale w jakimś takim wykastrowanym, ubogim stopniu, ani nie zmuszającym do myślenia ani nie dającym satysfakcji ze zręcznie rozwiązanej łamigłówki.
W trakcie rozgrywki gracz po kolei kieruje poczynaniami pięciu przyjaciół. Każdy z nich wygląda zupełnie inaczej, bo mamy tu do czynienia na przykład z dwugłowym potworkiem, wszystkożernym grubaskiem, czy "typowym" ufoludkiem, charakteryzującym się ogromnym łbem, rachitycznymi kończynami i skórą zielonego koloru. Jednak fakt, że steruje się tymi pięcioma różnymi postaciami nie ma znaczenia jeśli chodzi o sam przebieg akcji, to znaczy żaden z nich nie posiada jakiś specyficznych zdolności, czy cech, których nie miałby kumpel.
Niektórym graczom, być może, przypadnie do gustu styl narracji oraz poczucie humoru prezentowane przez autorów programu. Jednak dla mnie jest ono mniej więcej na poziomie humoru Bawarczyka, dla którego szczytem dobrej zabawy jest założenie skórzanych portek na szelkach i pierdnięcie w towarzystwie (nomen omen jeden z dowcipów w tej grze polega na tym, że bohater siada na kiblu i defekuje, głośno pierdząc). Z głębokim niesmakiem obejrzałem scenę, w której bohater zabija w okrutny sposób (rozpuszczając go żrącym płynem), uwięzionego w kominie i proszącego o pomoc św. Mikołaja. Są po prostu pewne świętości, których się nie szarga. Można robić sobie żarty erotyczne ze św. Mikołaja (częste zarówno u Mleczki, jak i w rysunkowych dowcipach Playboya), ale pokazywanie śmierci postaci, z którą chyba wszyscy jesteśmy od dziecka emocjonalnie związani, wydaje mi się nawet nie tyle brakiem smaku, ile zwykłym chamstwem. Nie mówiąc już o tym, że głównemu, pozytywnemu bohaterowi (z którym przecież gracz ma się identyfikować) jakoś chyba nie przystoi zabijać kogoś bezradnego i proszącego o pomoc.
hasło do archiwum: peb.pl