[Eng Sub] TharnType_Episode 11.mp4
-
alexandrae -
Allagoptera -
Ammandra -
Aphandra -
Archontophoenix -
Areca -
arenaria -
argos -
bio -
brevicalyx -
campestris -
caudescens -
cogollo -
cunninghamiana -
decasperma -
decipiens -
duquei -
eggersii -
erinacea -
fosteriorum -
gelatinosa -
gloria -
graminifolia -
grandis -
hirsuta -
horrida -
intermedia -
kalbreyeri -
leiostachys -
leucocalyx -
Licuala -
lindeniana -
linearis -
macroloba -
maxima -
multiplex -
myolensis -
natalia -
parvifolia -
pilaris -
purpurea -
robusta -
simplex -
spicata -
tatama -
tricuspidata -
tuckeri -
ulei -
verrucosa -
weberbaueri
No więc skoro już wiecie, co czyni mnie zgniłą fujoshi, to dobrze, choć ja sama wciąż tego jednak do końca nie rozumiem.
Na pierwszej pozycji folderu zamieściłam artykuł pewnej blogerki, która w sposób dość klarowny tłumaczy fenomen yaoi. Ja się z nią w 100% zgadzam ale wydaje mi się, że jej artykuł pomija pewne aspekty, te aspekty, które sprawiają, że po obejrzeniu tego filmu chciałabym albo żeby móc go oglądać przez wieczność albo żeby przestać żyć w ogóle, i niech to będą ostatnie już moje uczucia.
No i jak łatwo się domyśleć, to wszystko nie dlatego, że film był arcydziełem. Nie był. To zwykly serial, troszkę ciągut, z drewnianymi scenami, zwłaszcza sceny bójki z ostatniego odcinka. Trochę męskiego mydła Fa i ekspresyjności w rodzaju dębowej deski pociągniętej bejcą. Tylko ze nie o to kurde w tym wszystkim chodzi.
A chodzi o to, ze z odcinka na odcinek widzisz aktorów, którzy grają role najpierw wrogów a potem zdziwionych a potem zakochanych i wiesz, że paralelnie, czy tam równolegle, ich wlasna znajomość, znajomość w realu, właściwie przebiegała tak samo. I pewnie tylko gdzieś te dwie linie się stykały a czasem rozjeżdżały trochę , czasem moze coś się zapętliło by za chwilę wyprostować jak szarpnięta czule struna, dość, że każda całuśna scena jest z odcinka na odcinek coraz to lepsza, począwszy od przyciskania ściśniętych ust do drugich ściśniętych ust i poruszaniem głowami a skończywszy na momencie gdy chłopaki idą na całość i ślina wręcz cieknie po koszulach. Ale kurde nawet to nie jest istotne.
Istotne jest to, ze w treści mamy jeszcze rodzące się uczucia, i walkę z tymi uczuciami, oraz rozterki i zdezorientowanie czym jest seksualność i co właściwie decyduje o tym, że kogoś kochamy, czy pociąg seksualny ksztaltuje nam uczucia, czy uczucia mogą generować pociąg seksualny. W filmie mamy zdeklarowanego geja z przeszłością i heteroseksualnego chłopaka, nienawidzącego gejów, bo jako dziecko przez faceta był molestowany. Ten pierwszy uwodzi i właściwie przekonuje do luźnego seksu swojego współlokatora i choć dla niego samego nigdy ten seks zwykłym seksem nie jest, to działa tu on, ten sex, jak jakaś, nomen omen , czarodziejska różdżka.
Czyli jest tak: gej dostaje baty od współlokatora, bo współlokator nienawidzi gejów - następują próby zmiany kwaterunku ale ponieważ się nie udaje, walka trwa dalej - sprowokowany gej musi bronić się zdziebko bardziej agresywnie więc wkręca kolegę hetero w seksualne momenty - ten drugi najpierw rozpaczliwie i nienawistnie walczy przeciwko temu aż w pewnym momencie stwierdza, że w sumie, seks jak seks, jest ok skoro nic lepszego nie ma w okolicy - potem jest faza sex-friends bo na horyzoncie wciąż nie ma bab, tylko że jak nagle któraś się pojawia to...jest już za późno! Mały wsiąkł po uszy choć jeszcze tego nie rozumie i na oślep kopie nogami. Jednak nie ma szans, bo gej, jest ...olbrzymem o sercu gołębia i matki w jednym, świadom swojej siły i pewny swojej wiedzy, czeka cierpliwie jak matka na dziecko, aż zrozumie samo, że to ona miała rację.
No więc dotrwałam do końca tego serialu, ale właściwie trzeba powiedzieć, przechorowałam go głęboko. Zarwałam dwie noce, w końcu 12 odcinków, po czym następne dwie noce i kilka popołudni katowałam się bezlitośnie jak szyici w święto Aszura, oglądając jak krew spokojnie spływa wąskimi strużkami do łydek i wsiąka w moją nową czerwoną wersalkę.
Niestety, nie dało się na tym zakończyć, bo jest jeszcze fan service oraz making of and behind the scenes. No i niestety, niestety, cholera jasna, to co się działo poza scenami i w czasie nakrętek i pomiędzy nimi to.. to nie był fan-service. To nie było zakontraktowane podkręcanie obłędu, to była chemia z biologią, fizyką, matematyką, inżynierią genetyczną i reakcją jądrową, a ja oglądałam to z twarzą barana skrzyżowanego ze zdechłym kiszonym ogórem i bolało mnie wszystko włącznie z osierdziem i tętnicą aortą.
Czy mówiłam wam już, że kocham język tajski i juz nawet wymiauczę samodzielnie parę słów? Poza tym Taje są sexy. Chińczycy padli właśnie jak kawka.
Ech..i dlaczego to piszę? Piszę to dlatego, że przez ten cholerny serial i tych dwóch, Tharn i Type, oraz ich realne istnenie, znajduję się od jakiegoś tygodnia w stanie permanentnego orgazmu i ukrzyżowania ale bez udziału fizycznych ciała części mego. Słowem ściągnęłam się do środka jak suszona śliwka i nic mnie nie rozkurcza.
Facetom, którzy to czytają przypadkiem, powiem tylko, że nie wiem, i że wątpię czy będą w stanie coś takiego zrozumieć. I nie wiem, czy i jak bardzo brak tego zrozumienia zależy od tego, że większość z was to samce jak nie alfa, to co najmniej beta, ale powiem wam, obawiam się, że nie jesteście w stanie przeniknąć co się dzieje w głowie zgnilej fujoshi, która patrzy na miłość, o jakiej nie śmiała nawet marzyć, patrzy na ludzi, na których nie śmiała by nawet spojrzeć, których mogłaby pragnąć skrycie, ale wie, że takie pragnienie ubliża im samym i ona tego nie chce, cóż to by było za bluźnierstwo, bo ona jest szczęśliwa , gdy tych dwóch żyzwosrebrnych bogów o szklanych oczach, kocha się w sobie samych do obłędu, i tylko ona to po prostu ogląda.
Niech żaden psycholog nawet nie śmie się brać za to wszystko, bo zbrudzi mi i zniszczy to misterium, ktore odbywa się w mojej tylko głowie, wyłączywszy ciało i wysławszy je w cholerę jak niepotrzebny nikomu strzęp. Nie chcę go już.
Kiedyś przeżywałam podobne rzeczy, od kiedy odkryłam dla siebie yaoi, ale nie zdarzało mi się dotąd przeżyć tego tak jak ciężki mózgowy Covid.
Na pewno potęguje i sprzęża się tutaj to wszystko, no bo ten moment w życiu, to życie, ta depresja i poczucie, że przeminę już za chwilę, że wszystko już się skończyło, że zmarnowałam wszystkie szanse i na nic nie zasługuję. I w tej całej ciemności nagle taki rozbłysk nieopisanego dziwnego szczęścia, toksycznego chłodno-błękitnego, które gotuje mnie od wewnątrz i ścina mi tkanki a one przywarły do miejsca w którym byłam i trzymają mnie tam dalej.
Ale..trudno. Tysiące orgazmów nie są warte tej emocji, która mnie przeczołgala przez szpare pod drzwiami z filmu do mojego nocnego pokoju, emocji ktorą ktoś wygenerował z premedytacją, wiedząc że powstanie i przełoży się na zysk.
Wiem o tym. Ale co z tego, życzę tym dwóm by ich szczęscie trwało i trwało, dla mnie są jak obraz Mony Lizy, na który mogę patrzeć godzinami choć przez to nie stanie się on moją własnością i ja ...wcale nie chcę by tą własnością się stał. Chcę tylko stać i patrzeć...
Choruję dalej.