Wymagania sprzętowe:
Pentium 4 3 GHz,
1 GB RAM,
karta grafiki 256 MB (GeForce 7600GT lub lepsza),
2 GB HDD,
Windows XP SP2/Vista
Na pytanie o najlepszą część Settlersów, odpowiedź jest prosta: ostatnio wydana. Nim jednak złapiecie za pochodnie i widły, zważcie, że była to odświeżona dwójeczka, która ukazała się na rynku z okazji dziesięciolecia serii. Zastrzeżeń nie można mieć też do części trzeciej i w zasadzie czwartej. Natomiast to, co zrobiono z piątką, kazało mi bardzo poważnie przemyśleć kwestię, czy Rise of an Empire jest w ogóle wart zachodu.
Poważniejszą przygodę z Osadnikami zacząłem dopiero od trzeciej części, co nie przeszkadzało mi nazywać siebie fanem serii. Po traumatycznych przeżyciach z piątką zastanawiałem się, jaką drogę obiorą twórcy. Powrót do korzeni był mało prawdopodobny, ale zawsze można sięgnąć do klasycznych rozwiązań. Tak zresztą uczyniono, w związku z czym w Settlers VI: Rise of an Empire sporo podobieństw do… Age of Empires.
Przywołanie tego tytułu może być nieco zaskakujące, ale nie jest bezpodstawne. Wiąże się bowiem z uproszczeniem settlersowej ekonomii oraz z podobieństwem graficznym. Z przykrością stwierdzam, że Osadnicy w wyniku zmian zatracają gdzieś swój niesamowity klimat, który wyróżniał serię z tłumu innych strategii.
Początek jest niewinny – rozpoczęcie kampanii pozwala na wybór jednego z dwóch bohaterów (ich ilość wzrasta z czasem, a każdy dysponuje innymi bonusami, nie mają one jednak wielkiego wpływu na grę). Następnie przenosimy się z sali tronowej na pole walki. Początkowe misje są sielanką i nie ma nawet wielu okazji do potyczek. Każdy, kto grał w poprzednie części, wie jednak, że seria do prostych nie należy i tutaj jest podobnie. Z czasem misje stają się bardzo wymagające, a wyzwania czasowe dodają im jeszcze dramaturgii. Fabuła skomplikowana nie jest – głównym przeciwnikiem jest zły Czerwony Rycerz, któremu musimy utrzeć nosa. Powiedzmy sobie jednak szczerze: kto by zwracał uwagę na fabułę w strategiach? W zasadzie potrafił nią przykuć tylko Warcraft, zaś reszta produkcji zadowala się naiwnymi, lepiej lub gorzej opowiedzianymi historyjkami, jakie można wymyślić w kilka minut.
Główna atrakcją Settlersów było patrzenie na rozwój osady. Stawianie domków, wyznaczanie dróg, szukanie minerałów i dbanie o odpowiednie zaopatrzenie oraz ilość pracowników. Wszystko okraszone śliczną grafiką: grubiutkie postacie przenoszące z miejsca na miejsce sztabki, broń i inne dobra, malutkie domki i ołtarze tudzież knajpki. Żołnierze z wyraźnie rozwiniętym mięśniem piwnym, również wyglądali dość zabawnie, więc mimo że armia była ważnym elementem, grając nie myślało się w kategoriach: palić-gwałcić-niszczyć.