reżyseria: Tom DiCillo
scenariusz: Tom DiCillo
gatunek: Dokumentalny / Muzyczny
produkcja: USA
premiera: 17 stycznia 2009 (świat)
Zamiast wizualnych fajerwerków i chęci podbicia gustów publiczności, tak jak to było w przypadku dzieła Oliviera Stone'a, otrzymujemy niezwykle rzetelny dokument. Zamiast zachwytu nad fenomenem, mamy do czynienia z analizą pewnego zjawiska, które w pewnym czasie i w pewnym miejscu stało się kultowe.
Spokojny, głęboki głos Johnny'ego Deppa opowiada o losach grupy, zrekonstruowanych na podstawie wszelkich dostępnych źródeł, przeplatanych piosenkami zespołu (oczywiście pojawiającymi się według chronologii powstawania), zdjęciami z trasy, wycinkami z koncertów i fragmentami filmu Morrisona (można je zobaczyć po raz pierwszy).
Zarzuty padają ze wszystkich stron. Najpoważniejszy wysunęli sami członkowie The Doors, zarzucając reżyserowi, że stworzył kolejny mroczny portret zespołu. "Nikt w filmie się nie śmieje" – mówi Manzarek – "Mieliśmy ciągle niezły ubaw – niczego takiego nie znajdziecie w tym filmie. Brak tu nawet próby zrozumienia lat 60., pokazania, jaki był punkt widzenia z tamtego czasu". Trudno odmówić mu racji, bo DiCillo nie wpisuje historii zespołu w żaden szerszy kontekst (poza Wietnamem). Konsekwentnie pomija także pozostałych członków zespołu; w centrum zainteresowania pozostaje niezmiennie Jim Morrison, losom innych muzyków nie poświęca niemal żadnej uwagi.
Jednocześnie nie sposób nie docenić podstawowego gestu twórcy, który zdecydował się nie konkurować z Oliverem Stone'em i nie dał się ponieść własnej fantazji o zespole. I tu tkwi przyczyna, dla której The Doors powracają właśnie teraz i właśnie w takiej formie – być może nie potrzeba nam już kolejnych mitologii, a pragniemy sprawdzać, jak mitologie się rodziły, z jakich źródeł wyrastają nasze wyobrażenia i za czym tak naprawdę tęsknimy.
Jim Morrison był fenomenalnym piosenkarzem i natchnionym poetą. Był głosem pokolenia. Był Wielki. A kto śmie twierdzić inaczej, ten nie ma pojęcia ani o muzyce, ani o historii Stanów Zjednoczonych.
Twórcy "Historii nieopowiedzianej" kochają lidera The Doors, co widać niemal w każdym kadrze filmu. Czynią Morrisona prorokiem głoszącym mroczną ewangelię w epoce wielkich przemian społecznych. Ameryka lat 60. to kraj pełen podziałów – hippisi kontra politycy, rasiści kontra mniejszości, wolna miłość przeciwstawiona rozlewowi krwi w Wietnamie. Wszechogarniająca frustracja staje się nawozem przyspieszającym rozkwitanie kontrkultury. Inspirowane poezją Blake'a i filozofią Nietzschego teksty Morrisona dobrze wpasowują się w świat na granicy rozpadu. Świat, który nigdy nie będzie już taki sam.
"Historia nieopowiedziana", pomimo schematycznej konstrukcji, jest całkiem niezłym dokumentem. DiCillo z wprawą miesza materiały archiwalne i nadaje swojemu filmowi rockandrollową energię. No i ta muzyka... Pomimo upływu dziesiątków lat piosenki Doorsów wciąż brzmią świeżo i porywająco. Kupując bilet do kina, przygotujcie się więc na półtorej godziny mistrzowskiego grania.