-
1045 -
36 -
108 -
5
1291 plików
56,39 GB
Wiadoma rzecz - nikt nie lubi się mylić. Ja, Wy, nikt. Ale czasem miło jest się pomylić. Na przykład spodziewamy się, że coś będzie złe, a okazuje się dobre - i już się cieszymy, że jest fajnie. Tak jak na przykład w przypadku "Call of Duty 4: Modern Warfare". Wiedziałem, że gra będzie niezła i będzie trzymała odpowiedni poziom - tutaj zaskoczenia nie było. Ale obawiałem się, że zupełnie nie spodoba mi się przeniesienie akcji w realia współczesnego konfliktu zbrojnego. "Call of Duty" równa się II wojna światowa nie tylko w mojej głowie zresztą, prawda?
Wrzucenie do gry Arabów i Rosjan zamiast nazistów to coś w rodzaju profanacji - tak przynajmniej mogłoby się zdawać. Na szczęście nie jest aż tak tragicznie, głównie dzięki temu, że tym razem twórcy, studio Infinity Ward, skorzystali ze swojej licentia poetica i na potrzeby nowej gry stworzyli... fabułę! Tak, prawdziwą fabułę, z bohaterami, czarnymi charakterami i punktami zwrotnymi. Nie jest ona może jakoś szczególnie głęboka ani wymyślna, obfitująca w moralne dylematy i poruszające kwestie filozoficzne tudzież metafizyczne. Nie zmusza do zastanowienia i nie wstrząsa. Ale z drugiej strony jeżeli ktoś oczekiwał, że gra będzie komputerową wersją "Syriany", to chyba spadł z krzesła na głowę i przy okazji zawadził jeszcze o biurko i kant obudowy komputera. To raczej wybuchowy, emocjonujący, dynamiczny film akcji, który zgodnie z obowiązującą wykładnią rządową ukazuje świat w czerniach i bielach.
Biali są komandosi brytyjskiego SAS oraz żołnierze kompanii zwiadowczej korpusu marines. Czarni zaś są Arabowie i rosyjscy ultranacjonaliści, czyli krótko mówiąc - terroryści. To ci źli - i do nich będziemy strzelać. Na początku tak to właśnie wygląda, a autorzy postarali się, żeby od razu dać nam powody, by kolesi niespecjalnie lubić - intro w stylu "Half-Life", czy też "Chronicles of Riddick", kończy się dość przejmująco i od razu ukazuje jasno, kto jest kto i dlaczego za to go nie lubimy. Szkoda tylko, że ten nasz "niemiły facet" jest tak bardzo stereotypowy, jak to tylko możliwe w przypadku arabskiego generała - koleś przy kości, nieogolony, z arafatką na szyi, czerwonym beretem na łbie i obowiązkowymi ciemnymi okularami. Wypisz wymaluj jakiś dalszy kuzyn Saddama. Setki już takich widzieliśmy - mogli Infinity Ward pokusić się o coś bardziej wymyślnego.
I w sumie pokusili się jednak, bo fabularnie gra rozbita jest na dwa wzajemnie splecione i uzupełniające się, ale jednak odrębne wątki. Mamy dwóch bohaterów - amerykańskiego marine, uczestniczącego w interwencji gdzieś w Zatoce Perskiej, oraz brytyjskiego komandosa działającego w Rosji. Po pewnym czasie okazuje się, że obaj walczą w tej samej wojnie w zasadzie - tyle że ta amerykańska jest nudna, sztampowa i niezbyt różniąca się od tego, co widzieliśmy już w fęfdziesięciu grach, w których jako dzielny żołnierz ze Stanów strzelamy do brudasów w turbanach, nieumiejących obsłużyć kałasznikowa.
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB