Download: Dobronocka 2011-01-31.mp3
Rozstania złe i gorsze
Dobrze jest, gdy nasze związki z innymi ludźmi - przyjacielskie, miłosne - są trwałe. Ale bywa w życiu, że jednak się rozstajemy. Że do rozstania dochodzi.
A wówczas możliwe są co najmniej dwie rozmaite filozofie rozstania. Jedna: to, że do tego doszło, jest tak okropne, że wszystko jedno, jak rozstanie będzie przebiegać. Może nawet im gorzej, tym lepiej, bo wtedy stanie się jasne, że nie ma czego żałować (a przy okazji można sobie powetować prawdziwe lub urojone krzywdy).
Jednak druga filozofia mówi: rozstanie jest samo w sobie wystarczająco okropne i nie ma powodu dokładać cierpień (dokładać temu/tej, z kim się rozstajemy, ale i sobie). Warto zachować elementarną delikatność, podstawowy szacunek dla siebie i dla kogoś, z kim spędziliśmy ileś lat w przyjaźni i miłości.
Przy czym, od razu dodajmy, nie chodzi w tym drugim przypadku o deklamacje w stylu "bądźmy od dziś przyjaciółmi", czym nieraz porzucający częstują na odchodnym porzucanych, poprawiając własne samopoczucie, ale tego drugiego (tę drugą) doprowadzając na ogół do szału.
...No tak, tylko że takie rozstanie, które nie rani bardziej, niż to konieczne (podkreślmy raz jeszcze, że w tym momencie nie wnikamy w źródła decyzji, po prostu przyjmujemy, że stało się i już), więc takie umiejętne rozstanie wymaga minimalnej współpracy obu stron. A o to niełatwo.
Która z tych filozofii rozstania jest trafniejsza? I czy w ogóle ma się wybór?
O rozstaniu na koniec miłości, ale i przyjaźni, z pedagogiem i psychotereputką, Małgorzatą Liszyk-Kozłowską rozmawiał Jerzy Sosnowski.