-
0 -
11 -
147 -
92
268 plików
87,35 GB
Zanim przystąpię do omówienia najnowszego dzieła Gwincińskiego nie omieszkam wspomnieć, że do tej pory muzyk ten kojarzony był głównie z yassem (Maestro Trytony, Łoskot) oraz kameralistyką (NonLinear Ensamble). Kompozycję studiował u samego Bogusława Schaeffera, a na swoim koncie ma m.in. szereg nagrań do sztuk teatralnych i filmów. Jest także multiinstrumentalistą. "Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko" to najbardziej piosenkowe oblicze Tomasza Gwincińskiego. Co ciekawe, do współpracy przy płycie zaprosił swój najmniej piosenkowy skład, czyli NonLinear Ensamble.
"Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko" to żartobliwe nawiązanie do słynnej płyty "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" Beatlesów. Obie produkcje liczą po 13 utworów i są swego rodzaju concept albumami, które pod przykrywką spraw z pozoru błahych opowiadają o czymś znacznie poważniejszym i uniwersalnym.
Rzadko o płycie można powiedzieć, że jest doskonała. "Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko" to płyta właśnie tej kategorii. Wypełniona piosenkami, które z powodzeniem mogłyby królować na listach przebojów, wyprodukowana na poziomie najlepszych światowych produkcji popowych, a zagrana w klimacie psychodelicznych lat 60. á la Jimi Hendrix i późnych Beatlesów. Cóż w niej zatem takiego niezwykłego? Już odpowiadam: klimat, lekkość, świeżość, chwytliwość, przebojowość i radość na najwyższym poziomie artystycznym, czyli wszystko to, o co coraz trudniej w dzisiejszych polskich (i nie tylko) produkcjach muzycznych. Słuchając tej płyty od razu można odczuć, że mamy do czynienia ze znakomitymi muzykami. Poza typowo rockowym instrumentarium (przypominam, że wykonawcami są klasyczni instrumentaliści Nonlinear Ensemble) na płycie słyszymy szereg intrygujących rozwiązań aranżacyjnych (instrumenty smyczkowe i perkusyjne).
Prawdziwą perłą płyty jest utwór "Mieduwalszczycy" rozpoczynający się od kilkuminutowej, mrocznie zaaranżowanej wyliczanki zapożyczonej od Witkacego, która przekształca się następnie w rewelacyjną suitę instrumentalną przypominającą najlepsze yassowe czasy Maestro Trytonów.
Wokalnie na płycie udziela się przede wszystkim sam kompozytor i trzeba przyznać, że wychodzi mu to świetnie. Wspomaga go Dagmara Gregorowicz. W warstwie tekstowej album operuje na najwyższych szczytach absurdu. Jak twierdzi sam autor, teksty są efektem "(pozytywnego) zaskoczenia rozwojem supermarketów w Polsce i produkcji muzycznej w fabrykach". I tak mamy tu samego Pułkownika T., który zachęca nas do beztroskiej zabawy w swoim przybytku, zalety przyjaźni na śmierć i życie, różnorodne wyznania miłosne, Balladynę w kałuży benzyny, szpiega z krainy Deszczowców, umierającego wezyra, kobietę uniwersalną czy wreszcie mrocznego hodowcę czarnych róż.
Pozostaje nam zatem czekać, aż Pułkownik T. podbije świat i na koniec warto zadać sobie pytanie, dlaczego wszystko, czego dotnie Tomasz Gwinciński zamienia się w muzyczne złoto? To proste – on kocha muzykę! (www.nuta.pl)
Piosenki, których nie trzeba się wstydzić
Czasem bywa tak, że zamiast szwendać się po klubach, wybieramy tańszą opcję – domową. Przychodzą ludzie, przynoszą różne rzeczy. W takich sytuacjach muzyka klubowa zostaje wyparta przez pijacko-wspomnieniowy miks przebojów młodości. Trzeba uważać, bo ostracyzm towarzyski we własnym domu to dyskomfort, który rzuca nas o poranku na kanapę z pustką w głowie i w mieszkaniu. „Klub Samotnych Serc...” to piosenki, których nie trzeba się wstydzić. Koncept album nawiązujący do kultowej płyty The Beatles. To krążek nieco archaiczny, uciekający od rzeczywistości. Prosta historia, refleksyjny rock'n'roll. Piosenkarska odsłona twórczości Tomasza Gwincińskiego przypomina, jak ważny jest tekst i co to znaczy przebój.
Autor:
Piotr Świstakowski
- sortuj według:
-
0 -
3 -
0 -
0
3 plików
364 KB