He is My Master 11.avi
-
Anime Spring 2014 -
Anime Winter 2014 -
Bakemonogatari -
Bakuretsu Tenshi -
Battle Angel -
Black Bullet -
Bokura wa Minna Kawaisou -
Brynhildr in the Darkness -
Chuunibyou demo Koi ga Shitai! Ren -
Date A Live S2 -
D-Frag! -
Doujinshi -
Fairy Tail 2014 -
Gall Force OVA's -
Geneshaft -
Gungrave -
Gunparade March -
Highschool of the Dead -
Hitsugi no Chaika -
Kanojo ga Flag o Oraretara -
Knights of Sidonia -
Magical Warfare -
Mahouka -
Mekakucity Actors -
Miami Guns -
Mikakunin de Shinkoukei -
Mitsudomoe Zouryouchuu -
NieA 7 -
Nisekoi -
No Game No Life -
Noragami -
No-Rin -
One Week Friends -
Princess Princess -
Pupa -
Ryuugajou Nanana no Maizoukin -
Sakura Trick -
Seikoku no Dragonar -
Sekai Seifuku - Bouryaku no Zvezda -
Serial Experiments Lain -
Shiguru -
Sousei no Aquarion -
Space Dandy -
Tekkaman Blade -
Tekkaman Blade II -
The Pilot's Love Song -
Tonari no Seki-kun -
Trinity Blood -
Witch Craft Works -
Wizard Barristers - Benmashi Cecil
Na „He is My Master” zwróciłem uwagę za sprawą znalezionych w Internecie kadrów zawierających miłą dla mego oka grafikę, jednak na poważnie zainteresowało mnie ono dopiero wtedy, gdy sprawdziłem, kto jest jego reżyserem i scenarzystą. Shōji Saeki, bo o nim mowa, był wcześniej reżyserem i głównym animatorem „FLCL”, twórcą serii „This Ugly Yet Beautiful World” oraz reżyserem „Mahoromatic: Summer Special”. Dawało to nadzieję na dobry produkt i przekonało mnie, by sięgnąć po to anime. Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło.
Akcja „He is My Master” rozgrywa się we współczesnej Japonii i rozpoczyna w momencie gdy dwie nastolatki – Mitsuki i Izumi – z niewiadomego jeszcze powodu uciekają z domu i, krążąc po mieście, próbują znaleźć jakąś pracę. Wieczór zastaje je jednak bez pracy, bez noclegu i w okolicy, w której widnieje ostrzeżenie „Uwaga na zboczeńców”. Gorączkowe poszukiwania ewentualnego miejsca do przenocowania doprowadzają je pod drzwi olbrzymiej rezydencji, gdzie znajdują ogłoszenie wprost wymarzone dla nich: Praca dla pokojówek od zaraz, z wyżywieniem i zakwaterowaniem. Panem posesji okazuje się Yoshitaka Nakabayashi, niedawno osierocony nastoletni perwers, podglądacz i lolitomaniak z fetyszem strojów. Jako że Izumi nienawidzi zboczeńców, pierwszy odcinek kończy się ostrym spięciem pomiędzy nią a młodym paniczem, w wyniku czego dziewczyny decydują się spędzić noc po gołym niebem. My jednak oczywiście wiemy, jak sprawy się potoczą... Dalsza fabuła jest bardzo prosta i podobna do tej z „Ōran kōkō host club”: na posesji Yoshitakiego dochodzi do pewnych zniszczeń, więc dziewczyny muszą odpracować powstały w ten sposób dług jako pokojówki. Niestety, jakimś dziwnym trafem z każdym odcinkiem dochodzi do nowych zniszczeń, a dług rośnie zamiast maleć. Tym sposobem wszyscy bohaterowie, czy chcą tego, czy nie, zmuszeni są do bycia razem i dostarczania nam rozrywki w kolejnych epizodach.
Co do bohaterów – jest to istna beczka prochu. Muszę przyznać, że nieczęsto widuje się tak wybuchową mieszankę „odjechanych” charakterów. Starsza siostra, Izumi, jest pełną werwy, skorą do rękoczynów i nienawidzącą zboczeńców młodą kobietką. Jej młodsza siostra, Mitsuki, będąca na pierwszy rzut oka rozkosznym dzieckiem, okazuje się równocześnie pozbawioną wszelkiej moralności szarą eminencją tej serii, doskonale bawiącą się manipulowaniem losem osób wokół siebie. Szybko do tego grona dołącza również koleżanka ze szkoły – Anna, która pała namiętnym uczuciem do Izumi. O zboczonym Yoshitace już wspomniałem, więc zostaje już tylko niekwestionowana gwiazda tego anime: Pochi. Tak oryginalnej i barwnej postaci nie widziałem już od dawna! Pochi jest żywą maskotką małej Mitsuki, najprawdziwszym aligatorem! Jest także erotomanem uwielbiającym napastować Izumi (która to panicznie boi się gadów), zrywać ubrania z dziewczyn, uwielbia także luksus, dobre jedzenie, pije piwo, ogląda hentaje i gra w erotyczne gry symulacyjne. Do tego został obdarzony głosem starego zbereźnika oraz perwersyjno-abstrakcyjnym poczuciem humoru – po prostu mistrzostwo świata! Oprócz powyższych, w serii pojawia się kilkoro bohaterów pobocznych, równie zakręconych i zabawnych. Tak naprawdę nie ma tu osoby, o której można by powiedzieć, że jest choć trochę normalna.
Całą istotą tej serii jest szalony abstrakcyjny humor sytuacyjny, absurdalne gagi, masa zabawnych spięć personalnych, slapstickowe pogonie i bijatyki, oraz zwariowane konkursy organizowane przez Mitsuki, w których nagrodą jest najczęściej jej siostra. Muszę przyznać, że humor tej serii, pomimo przyjętej konwencji i pozornej prostoty, stoi na całkiem sensownym poziomie i przypadł mi do gustu. Jest on co prawda głupi, ale nie w sposób pejoratywny – jest głupi w sposób abstrakcyjny i czasami trochę przypomina leciutką wersję humoru z „Dead Leaves”, które również zostało stworzone przez ludzi związanych wcześniej z „FLCL”. Oglądając „He is My Master” śmiałem się często i głośno, było także parę momentów, w których spadałem ze śmiechu z krzesła – nieskończony absurd niektórych gagów sprawił, że łzy śmiechu długo schły na mej twarzy. Rodzaj humoru jest tu zróżnicowany – od tradycyjnych gagów sytuacyjnych, po bardzo wyszukane i zabawne nawiązania do różnych filmów i seriali, np. w scenach szaleńczej kreacji nowych wyuzdanych strojów pojawiają się nawiązania do „Upiora w operze”, a cały czwarty odcinek jest parodią „Szklanej pułapki” i innych znanych filmów sensacyjnych. Oczywiście olbrzymia ilość nawiązań dotyczy również anime, a niektóre z tych nawiązań są naprawdę wyszukane – np. w dwunastym odcinku z ust kuzyna Yoshitakiego pada uwaga o „równorzędnej wymianie”. Niby nic śmiesznego, ale gdy wie się, że seiyū, która podkłada mu głos, podkładała go również postaci Edwarda Elrica z „Fullmetal Alchemist”, zmienia to trochę postać rzeczy. Takich „oczek”, które puszczają do nas twórcy „He is My Master”, jest naprawdę mnóstwo, gwarantując nawet otaku dobrą zabawę. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na to, że seria ta jest nietypową haremówką – niby jest sobie chłopak i parę dziewczyn wokół niego, jednak to Izumi jest tu najważniejszą postacią, skupiającą na sobie uwagę i uczucia innych.
Kolejnym idee fixe twórców tej serii są różne zabawne odstępstwa od seksualnej normalności. Naturalnie o żadnych prawdziwych zboczeniach nie ma mowy, nie ma tu także absolutnie żadnych aluzji do zbliżeń seksualnych – wszystko jest tu co prawda przesiąknięte lekką perwersją, ale w sposób żartobliwy i w granicach dobrego smaku. Mamy tu fetyszyzm, lolitomanię, podglądanie, homoseksualizm, fetyszyzm transwestytyczny (przebieranie się w kobiece stroje), sado-maso i inne. Niektóre „odpały” głównych bohaterów wzbudziły nawet moją sympatię, np. Anna zbiera nietypowe zdjęcia, na których uwiecznione są fragmenty ciała Izumi – fałdka skórna pomiędzy jej palcami, płatek ucha, miejsce, w którym zaczynają się włosy na jej głowie, wewnętrzna część zgięcia kolana. Jeśli chodzi o fanserwis, to jest on tu oczywiście wszechobecny, lecz rzekłbym, że w porównaniu do uśrednionego poziomu filmów ecchi, jest on niemal wysublimowany. Majtki są pokazywane rzadko, a jeśli już, to w sposób specjalnie przesadzony lub prześmiewczy, często w zwolnionym tempie, z gwiazdkami w tle, w romantycznie rozmytym kadrze i z dopracowaną animacją. Sceny kąpieli są zrealizowane gustownie i estetycznie – niby widać nagie ciała i atrybuty kobiecości, niemniej zawsze towarzyszy temu dopieszczona grafika i odpowiednio dobrana kompozycja kadru, powodująca pewne „niedopowiedzenia”.
Od strony graficznej seria stoi na wysokim poziomie. Animacja nie jest co prawda zbyt wyszukana i znajdziemy tu sporo scen, w których animowane są tylko usta i oczy oraz używana jest pseudoanimacja (ruchome plany), niemniej uproszczeń użyto z wyczuciem i zachowując rozsądny umiar – nie raziły mnie one podczas oglądania, nie dostrzegłem również żadnych błędów i wpadek. Średnią animację zrekompensowano olbrzymią ilością dopracowanych klatek kluczowych – niemal wszystkie sceny są starannie skomponowane i narysowane z wyczuciem, pewnością i polotem za pomocą prostej i mocnej kreski. Takie rozwiązanie przypadło mi do gustu, gdyż pozwoliło uniknąć dużej liczby niedokładności powstających przy skomplikowanych animacjach i doskonale pasuje do konwencji, w jakiej powstało to anime. Co do kolorów i światła: zastosowano jasną i mocną kolorystykę, często używane są skrajne ale bardzo efektowne zestawienia barw, np.: czerwień-błękit, czerń-żółć, zadbano także o zróżnicowanie grafiki ze względu na oświetlenie. W scenach plenerowych kreska jest bardziej miękka, a kolory bardziej pastelowe, widać również wyraźną różnicę pomiędzy scenami dziejącymi się rano i wieczorem, czasami widoczne są smugi świetlne, a także troszkę bardziej niż normalnie zadbano o zazwyczaj po macoszemu traktowane światłocienie. Projekty i wykonanie postaci przypominają te z „Mahoromatic” i „This Ugly Yet Beautiful World”, jednak moim zdaniem są dużo staranniejsze i lepsze, dzięki mocnej, pewnej oraz z założenia lekko nonszalanckiej kresce. Dużym plusem jest fakt, że grafika nie jest przesłodzona – postaci, mimo że są niezwykle estetyczne, nie są w dziecinny sposób „milusie”. Tła, którymi najczęściej są wnętrza bogato urządzonej posiadłości Yoshitakiego, są dosyć szczegółowe i starannie wykonane, ale zazwyczaj lekko rozmyte dla podkreślenia wydarzeń pierwszego planu. Bardzo często za tło służą także efektowne, mniej lub bardziej psychodeliczne, mikroanimacje, podkreślające klimat sceny lub uczucia bohaterów. Jedynym minusem grafiki jest słabsze wykonanie postaci ukazywanych z dalszej odległości.
Muzyka autorstwa Seikō Nagaoki jest niezwykle zróżnicowana i świetnie komponuje się z tematyką i klimatem fabuły. Zakres rodzajów zastosowanej muzyki jest tu olbrzymi: od infantylnych melodii rodem z gier dla małych dzieci, poprzez nastrojowe podkłady, świetny poprockowy opening, zaśpiewany przez utalentowaną Masami Okui, aż po koncertowy heavymetalowy kawałek z odcinka szóstego, w którym Mitsuki wspaniale wspierana przez publikę rozkosznie śpiewa o tym, że jest śliczną małą pokojówką.
„He is My Master” zostało stworzone przez utalentowanych ludzi, którzy wiedzieli, co chcą osiągnąć, wiedzieli jak tego dokonać, widać również, że świetnie się przy tym bawili i mieli zdrowy dystans do własnej twórczości. Ja również bawiłem się przednie w czasie jej oglądania i z czystym sumieniem mogę polecić to anime każdemu, kto chce rozerwać się przy dobrym, szalonym „show” i nie jest czuły na perwersyjną tematykę ecchi. Dobrze będzie się bawił zarówno widz, który oczekuje głupawej komedyjki, jak i widz wyrobiony, oczekujący od anime czegoś więcej niż prymitywnej, odmóżdżającej rozrywki, bowiem seria ta, nie będąc co prawda wiekopomnym dziełem, zawiera sporo klasy w swojej abstrakcyjności i wyszukanych aluzjach, a może przysporzyć wiele radości nawet „starym wyjadaczom” – zapewne kłania się tutaj doświadczenie, jakie Shōji Saeki nabył przy współtworzeniu „FLCL”. Podsumowując: pozycja absolutnie nieobowiązkowa, ale warta poświęcenia jej kilku godzin swojego życia.
Recenzja skopiowana z serwisu Azumine.net