-
1178 -
1183 -
10502 -
32732
51423 plików
541,46 GB
Sprawę praw autorskich rozważam w sobie już od 7 lat. Nie jest to łatwa kwestia. Z jednej strony są autorzy, którzy są niezastąpieni - i mają prawo otrzymać wynagrodzenie za swoją pracę. Z drugiej strony - wydawcy, którzy inwestują w książkę własne pieniądze – wynajmują ilustratorów, grafików, edytorów, drukarzy, łożą na jej promocję… Ci wszyscy ludzie nie mogą pracować za darmo.
Z trzeciej strony są czytelnicy… wśród których są ci „lepsi” (mieszkający w dużych miastach) – i ci „gorsi” (mieszkający na wsiach i w małych miasteczkach). Praktycznie każdy mieszkaniec dużego miasta ma zapewniony bezpłatny dostęp do każdej książki w jednej z dziesiątków miejskich bibliotek – to tylko kwestia chęci i odrobiny czasu, nie pieniędzy. Natomiast mieszkańcy wsi, by mieć dostęp do jakiejś pozycji, muszą w takiej sytuacji jechać do dużego miasta, czasami nawet ponad 100, 150 km… - a i wtedy muszą za daną książkę założyć dużą kaucję… Nie ma więc mowy o bezpłatnym dostępie do książek – bilet/paliwo w obydwie strony, kaucja, kilka dobrych godzin jazdy… Chyba już taniej wyjdzie więc kupno tej książki na allegro czy w księgarni wysyłkowej. Dlatego zawsze prześladuje mnie pytanie – czym różni się wypożyczenie książki z biblioteki od ściągnięcia jej z Internetu? Może każdy z nas powinien zdecydować, czy chce, by jego część podatków przypadająca na utrzymanie czytelnictwa, szła na biblioteki stacjonarne, czy na internetowe?
Nic nie może być też za darmo… Rośnie nam pokolenie osób, którym się wszystko „należy” – i które są zdziwione, gdy ktoś im daje do zrozumienia, że za wykonaną im przysługę należałoby się odwdzięczyć…
Myślę, że złotym środkiem byłoby ustalenie praw autorskich w dwojakim zakresie – komercyjnym i niekomercyjnym. Bezwzględnie prawa autorskie powinny trwać 10 czy 15 lat – i w tym czasie wszelkie pirackie wykorzystanie utworów powinno być niemal niemożliwe – i bardzo surowo karane z urzędu. Po tym okresie domowy, niekomercyjny użytek tych utworów powinien być wolny i niczym nie ograniczony. Utwory te powinny być łatwo dostępne w Internecie – ale tylko na stronach non-profit.
Natomiast prawa do komercyjnego wykorzystania utworów powinno następować tak, jak teraz – po 70-ciu – lub nawet po 100 latach. Nie powinno być przecież tak, że ktoś zarabia bardzo duże pieniądze wykorzystując za darmo pracę innych twórców, który w tym samym czasie żyją w biedzie, prawda? To samo tyczy się ich bliskich – dzieci czy wnuków – na których pomyślności przecież często zależy im jeszcze bardziej, niż na własnej…
Ostatnio często słychać o wolnej kulturze w kontekście konfliktu między jej zwolennikami a działaniami rządów starających się utrzymać, czasem w dość niejasny sposób, kontrolę nad dobrami kultury. Mam czasem wrażenie, że najmniej mają tu do powiedzenia sami zainteresowani - autorzy, gdzie to od ich woli powinno zależeć przejście ich dzieł do domeny publicznej, i to oni powinni określać zasady, na jakich można korzystać z ich dzieł. Jaki jest Twój stosunek do tego, jako użytkowniczki Wikiźródeł, z jednej strony współtworzącej wolną kulturę, z drugiej strony osoby mającą pewien szacunek do prawa autorskiego?
Na głębszym poziomie myślenia uważam, że możliwość ekspresji, tworzenia, nie jest pracą, lecz przywilejem. Kiedyś ten przywilej był dany nam wszystkim - każdy rzemieślnik mógł wyrażać siebie poprzez swoją pracę, wykonywać ją na swój sposób i nadawać jej piętno własnej indywidualności. Ale później nastała era przemysłowa... Nastąpił podział na tych, którym dana jest radość tworzenia, odzwierciedlania siebie, rozwoju własnej osobowości - i tych, którzy wykonują pracę wtórną, odtwórczą - niewdzięczną, niewolniczą, nie dającą satysfakcji ani rozwoju, taką, przy której nasza dusza się nudzi - i czuje się wykorzystywana, nieszczęśliwa, wpuszczona w pułapkę bez wyjścia. Nie ma w tym zbyt wielkiego przełożenia na pieniądze, choć, naturalnie, lepiej jest cierpieć w luksusie. A jeszcze lepiej tworzyć, realizować się - i jeszcze mieć za to niebotyczne wynagrodzenie. Dla mnie to, że zostaliśmy przy urodzeniu obdarowani szczególnymi zdolnościami, talentami nie jest powodem do wywyższania się, a raczej moralnym obowiązkiem do wykorzystania tego daru ku pożytkowi innych, mniej obdarowanych istot.
To, że urodziliśmy się ze sprawnym, bystrym rozumem lub z wyjątkowym talentem, nie jest żadną naszą osobistą zasługą, zdobyczą czy zaletą - dlatego kłóci się to we mnie z komercyjnym wykorzystaniem tego zrządzenia losu. Podoba mi się np. postawa Ossowieckiego, który pracował zawodowo jako inżynier, a ukryte talenty wykorzystywał tylko niezarobkowo. Może wszyscy powinniśmy codziennie wykonywać trochę czarnej i trochę twórczej pracy? Może wtedy bylibyśmy mniej sfrustrowani i szczęśliwsi? To utopia, naturalnie, ale za to jaka piękna...
Z drugiej strony - skoro uważamy, że twórcy mają tak dobrze, nikt nam nie zabrania przecież tak, jak oni - porzucić niewdzięczną, lecz dającą bezpieczeństwo pracę - i spróbować tego miodu. Zdarza się nam zazdrościć przywilejów nauczycielom, policjantom, górnikom czy artystom - ale przecież my też mogliśmy sami zostać przedstawicielami tych wspaniałych zawodów.
W związku z tym szukałabym kompromisu pomiędzy ideami a twardym życiem. Istnieje ZAiKS, który rozdziela wpływy z publicznego użycia dzieł muzycznych. Może należałoby zlecić mu podział środków z użycia materiałów bibliotecznych? Jest także kwestia książek osieroconych… Może potrzebna jest nam ustawa, która uregulowałaby pracę zgłoszenia dzieła do listy dzieł osieroconych – a w przypadku, gdy w ciągu trzech lat nie zgłosiłby się właściciel, dzieło trafiłoby do domeny publicznej? Podoba mi się także idea, wg której każde dzieło, które zostałoby stworzone, za odpowiednią zapłatą, bądź w darze na potrzeby państwa – przechodziłoby od razu do domeny publicznej w zakresie niekomercyjnego użycia.
Ten wywiad jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported. przeczytaj całość
- sortuj według:
-
1 -
1 -
0 -
0
2 plików
3,99 MB