Hamerka, dolina Omo.bmp
-
☺ Jestem przy tobie -2cd +lektor -
☺ Nigdy nie mow zegnaj -2cd +lektor -
☺ Ta Ra Rum Pum -2cd +lektor -
☺ To właśnie przyjaźń -2cd +napisy -
☻ Bajki Disneya -
☻ Filmy i Bajki Świąteczne -
☻ Filmy Komedie -
☻ Filmy Przygodowe -
• Najlepsze Filmy Akcji +lektor -
• Najlepsze Filmy Komedie +lektor -
1939-1944 -
1979. Papierz z Polski -
Antyczne sekrety Biblii -
Barbarzyńcy -
Bylo sobie zycie -
Dzika Arabia -
Dzika Skandynawia -
filmy krótkie -
filmy napisy PL -
filmy RMVB -
Gry do 500 mb -
Ja bym z takim papieżem nie wytrzymał -
Jan Paweł II i jego przyjaciel -
Jan Paweł II powiedział(...) -
Jan Paweł II w Hiszpanii i świecie -
Jan Paweł II w Ziemi Swiętej -
JEROZOLIMSKIE -
komplet -
Kraków - Błonia - 18 sierpnia 2002 r -
Natasza Zylska -
Papieskie okno - Franciszkańska 3 -
PI0SENKI JP.II -
Scooby Doo -
Smerfy -
Smerfy 2 3D chomikuj -
Starożytne Cywilizacje -
Syberyjskie domy drewniane -
TAJEMNICE NATURY -
Tapety na pulpit -
Tom i Jerry -
Widziane na Ziemi -
W-wa zdjęcia -
Wybrzeże Europy z lotu ptaka -
Z archiwum FN - Kresy -
Z archiwum FN - Zabytki kinematografii -
Zaczęło się od Iluzjonu -
Złota kolekcja cz.1 -
Złota kolekcja cz.2 -
Złota kolekcja cz.3 -
Złota kolekcja cz.4
6 kontynentów, 60 krajów w 20 lat
Pola Śmierci w Kambożdży " Wyprawa na Pola Śmierci zaczyna się w muzeum Tuol Sleng . Kiedyś - liceum w środku miasta przekształconym w latach 1975-1979 przez reżim Pol Pota na więzienie . Z 20 tysięcy przetrzymywanych tu ludzi przeżyło zaledwie trzech . Na ścianach wciąż widać ślady krwi i dziury po kulach . Lekcyjne sale podzielone są na prowizoryczne cele, tak małe, że więźniowi trudno w nich nawet usiąść . Mógł tylko stać . Z Tuol Sleng jedzie się na Pola Śmierci . To był następny przystanek dla więźniów . Pola mordu i kaźni, których w Kambodży było 350, a dziś jako miejsce pamięci pokazywane jest jedno . Przy wejściu stoi dwunasto piętrowa szklana pagoda wypełniona od parteru po strop czaszkami i kośćmi wykopanych w okolicy ofiar . Więźniów zabijano z reguły uderzeniem kija zakończonego gwoździem, bo czerwonym Khmerom szkoda było amunicji . Dzieci zabijano, uderzając o drzewo, które rośnie do dziś . Podobnie jak drzewo, na którym wieszano głośniki zagłuszające jęki mordowanych ludzi . Ciała zakopywano w dołach tak płytkich, że w porze deszczowej woda wymywała zwłoki i okoliczni rolnicy znajdowali je na ryżowiskach . W ten sposób w ciągu niespełna pięciu lat wymordowano ponad dwa miliony ludzi ".
Bush toilet " W okolicach Key Afer ( co po hamersku znaczy Czerwona Ziemia, bo taka jest w rzeczywistości ) trafiam do toalety wybudowanej w szczerym polu, na tyłach restauracji . Tworzy ją barak zbity z kawałków blachy falistej . Wewnątrz podzielony na kilka przepierzeń . Każde z własna wykopaną w klepisku dziurą . O ile na zewnątrz temperatura sięga 40 stopni Celsjusza, o tyle w blaszanej toalecie jest co najmniej kilkanaście stopni więcej . Blaszane ściany i dach działają jak piekarnik . Wypiekający niemiłosierny fetor . Już w progu odechciewa mi się wszystkiego, ale blaszane drzwi zatrzaskują się za mną złowrogo . Czuję się uwięziona w gorącym smrodzie na wieki . Czuję, jak oblepia mnie on i dusi . Dostaję ataku paniki . Mój profesor na studiach mawiał, że od smrodu jeszcze nikt nie zginął, a od zimna całe armie, ale ja w etiopskiej toalecie jestem przekonana, że jeśli natychmiast nie uwolnię się z tej pułapki, to umrę właśnie do smrodu . Zaczynam krzyczeć i szarpać blachę, jak oszalała . Zamiast drzwi wyrywam z konstrukcji całą futrynę i niczym wystrzelona z procy wylatuję z nią na zewnątrz . Miejscowi przyglądają mi się ze zdziwieniem ".
Drink z bijącym sercem gada " W Azji poznaliśmy specyfik, nieporównywalny z niczym innym na świecie - wietnamską wężówkę . Butelki wypełnione zwiniętymi gadami znaleźć można na każdym bazarze . W restauracjach trudno ustrzec się od poczęstunku wężówką, zachwalaną jako wietnamska viagra . W okolicach Hanoi serwuje się snakes drink - wino ryżowe wymieszane pół na pół ze świeżą krwią gada . Miejscem wyspecjalizowanym w tym trunku jest położona na obrzeżach wietnamskiej stolicy wioska nieoficjalnie zwana Snake Village . Słynie z przydomowych restauracji, w których klient sam wybiera sobie żywego gada, przy czym za najbardziej pożądane uchodzą te najgroźniejsze, głównie kobry . Wybrany okaz jest na oczach klienta zabijany, a upuszczona z niego krew mieszana z alkoholem . Dla odważnych zamiast kostek lodu dorzuca się do szklanki bijące serce gada . Resztę stworzenia serwuje się w postaci zupy i grillowanych kawałków mięsa . Proceder nie jest do końca legalny, bo polowania na węże doprowadziły do zachwiania równowagi biologicznej w regionie, w wyniku czego pozbawione naturalnych przeciwników szczury opanowały Hanoi oraz osady północnego Wietnamu . Snakes drink to jednak magiczny dla Wietnamczyków trunek - przedłuża życie, zapewnia męskiego potomka, wygładza skórę, poprawia apetyt, wzmacnia kości, wspomaga porost włosów, łagodzi ból, usuwa stres ".
Karo jak malowani " Karo to jeden z najmniej licznych ludów doliny Omo . Szacuje się, że zostało ich nie więcej niż dwa tysiące . A jednak to właśnie Karo, choć do ich wiosek trzeba tłuc się przez wiele godzin po bezdrożach, przyciągają najliczniej białych przybyszy . A właściwe przyciąga ich to, co Karo robią ze swoim ciałem . Sztuka malowania białym wapnem, czerwoną ochrą i czarnym węglem w kropki, fale, gwiazdki, odciski dłoni pokrywające ciała od stóp do głów, znana jest w całej dolinie . Plemiona doliny Omo trwają w tym zastanym świecie, ale jak ostrzegają działacze Survival International, organizacji walczącej o prawa pierwotnych ludów do własnej ziemi i właściwych im sposobów życia, nie potrwa to już długo . Dolinę Omo czekają w najbliższych latach odwierty Amerykanów poszukujących tu ropy naftowej . Małe samolociki przywożące naftowych speców już teraz lądują na prowizorycznie wyrąbywanych w buszu pasach startowych ".
Kobiety z talerzami w ustach i męskie stringi Dziennikarka Aleksandra Pawlicka wraz mężem - dziennikarzem Jackiem Pawlickim podróżują od 20 lat po świecie . Docierają do najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi i dotykają " światów, które mogą zaginąć ". Swoje wyprawy od początku do końca organizują sami . Z każdego miejsca przywożą ze sobą garstkę pasku, ziemi czy kamyków, które stoją teraz w ich domu i są dowodem na to, jak różnorodna jest Ziemia . Swoje historie z podróży Aleksandra opisała w książce " Światoholicy ", która "nie jest przewodnikiem po zwiedzanych krajach, ale opowieścią o tym, jak się zachwycić światem i obudzić w sobie pasję podróżowania ". " Zaszyte w dzikich bezdrożach Kaokolandu - północnej części Namibii - kobiety Himba spędzają na upiększaniu ciała większą część dnia . Ich upięcie włosów jest symboliczne . Zebrane w koński ogon, rozchodzące się na wszystkie czerwone węże to znak gotowości do zamążpójścia . Mężatki burzę glinianych warkoczyków puszczają luzem, a przód głowy golą, by upiąć na nim skórzaną przypinkę przypominającą koronę . Wdowy na znak żałoby zdejmują przypinkę i chodzą z wygoloną na przodzie głową . Małe dziewczynki natomiast maja warkoczyki zaplatane do przodu, tak by spływały na twarz i zakrywały niczym welon przed pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn . Taka fryzura obowiązuje do czasu pierwszej miesiączki ".
Dala-dala " Dala-dala jest najtańszym i najbardziej typowym sposobem podróżowania po wschodniej Afryce . Gdy taksówka z miasta do miasta kosztuje 50 dolarów, przejazd dala-dala na tej samej trasie zaledwie dwa dolary . Oczywiście to cena dla tubylca. Mzungu, czyli biały, musi płacić więcej . Dala-dala to półciężarówka, która ma na pace ustawione ławeczki, a na dach ładuje się rowery, kosze z towarem, wiązki drewna na opał i wszystko, co trzeba przewieźć z miejsca na miejsce . Na każdym odcinku swej trasy przypomina winorośl cierpiącą na klęskę urodzaju . Z każdej strony ludzie zwisają jak winogronowe kiście . Mimo to, ciężarówka zatrzymuje się wszędzie, gdzie czekają na nią ludzie . Pod wpływem pohukiwań biletowego na jednej z ławek robi się szpara . Na tym skrawku zmieściłaby się może dziesięcioletnia wychudzona dziewczynka . Przede mną w kolejce do ciężarówki stoi jeszcze lokalna pasażerka słusznej afrykańskiej postury . Tyle, że ona wcale tą sytuacją nie jest przerażona . Wdrapuje się na pakę, wcelowuje pupę w szparę i zaczyna się w nią wwiercać . Energicznymi ruchami bioder . W prawo, w lewo, w prawo, w lewo i po chwili, ku memu zdumieniu, siedzi . I robi kolejną szczelinę dla mnie . To samo dziej się z dziećmi . Jeśli dosiada się kobieta, najpierw podaje biletowemu najmłodsze z dzieci i ono wędruje na koniec dala-dala . Na pierwsze wolne kolana . Potem następne i następne . Na koniec gramoli się matka, podczas gdy jej dzieci rozparcelowane są już po całej ciężarówce . W ten sposób już na drugim przystanku mam na kolanach dwójkę uroczych maluchów, z których jedno z glutami do pasa drze się jak opętane . Dala-dala zatrzymuje się nie tylko tam, gdzie czekają pasażerowie . Także przed licznymi posterunkami policji . Przy czym wówczas nawet po kilka razy . Pierwszy raz kilkaset metrów przed posterunkiem . Chodzi o to, by wyrzucić " wiszących " pasażerów, bo takie podróżowanie oficjalnie jest nielegalne . " Winogrona " odpadają więc i ruszają na piechotę ścieżką w buszu . Policjant często ma dwa różne buty i pistolet owinięty w gazetę . Kierowca wyciąga papier za papierem . Mija pięć-dziesięć minut . Dopiero po odbyciu tego rytuału dala-dala rusza dalej . W tym czasie wędrujące bokiem " winogrona " wymijają posterunek i czekają kilkadziesiąt metrów za beczką policjanta . Dala-dala zatrzymuje się przy " winogronach ", następuje ich załadunek i telepiemy się do kolejnego punktu strażniczego . I tak trzy razy na przestrzeni 50 kilometrów ".
" Ty, daj byrra " " Po kilku dniach podróżowania przez dolinę Omo mam wrażenie, że pierwsze słowa, jakie z mlekiem matki wysysa każde tutejsze dziecko, to " You byrr ", czyli " Ty, daj byrra " ( birr to etiopska waluta, miejscowi wymawiają ja byrr ). Ten byrr ciągnie się za nami wszędzie . Wystarczy przystanąć, ba !, zwolnić tempo jazdy i już pojawiają się wyciągnięte ręce wraz z okrzykiem " You byrr ". Wystarczy sięgnąć po aparat fotograficzny i już słychać " You byrr ". Wystarczy spojrzeć . "Byrrów" domagają się dzieci, kobiety, starcy . Wyciągnięte ręce gonią nas w samochodzie, pociągają za nogawki spodni, szarpią . Są wszędzie . Po pierwszym szoku przypominam sobie, że podobne zjawisko opisywali Ryszard Kapuściński w " Cesarzu " i Oriana Fallaci w swoim wywiadzie z etiopskim cesarzem Hajle Sellasje . Oboje pisali, jak cesarz, wyruszając na przejażdżki po kraju, zabierał skrzynkę drobnych pieniędzy i mijając wioski i mieściny, rzucał biedakom moniaki garściami . Ci zaś, próbując złapać w locie pieniądze, rozdeptywali się, bili, a nawet zabijali . Hajle Sellasje od dawna nie żyje, monarchię zastąpiła wątpliwa, bo wątpliwa, ale demokracja, a wyniesione z imperialnych czasów oczekiwania na jałmużnę przetrwało . I wydaje się mieć coraz lepiej . Dzięki budowanym drogom dociera do pierwotnych krain Etiopii, zaraża plemiona doliny Omo myśleniem, że każdy przybysz zjawia się wyłącznie po to, by płacić . Że to jego psi obowiązek . Że nie jest niczym więcej jak tylko " You byrrem ".
Bara-bara "Podczas pierwszego safari w Kenii nie miałam jeszcze aparatu cyfrowego i gdy zobaczyłam pierwszego w życiu lwa, to natychmiast wypstrykałam 36-klatkowy film . Po wywołaniu okazało się, że udało mi się zarejestrować bardzo dokładnie, sekunda po sekundzie oddawanie moczu przez króla zwierząt . Także wtedy dowiedzieliśmy się, co oznacza bara-bara . Kierowca wciąż powtarzał te dwa słowa, co szybko stało się przedmiotem naszych dowcipów. Wiedzieliśmy, co znaczy w języku suahili simba ( lew ) czy pumba ( dzika świnia), bo oglądaliśmy film " Król lew ", ale bara-bara ? Dopiero pod koniec safari okazało się, że to po prostu polna droga i w ten sposób kierowcy nawołują się na walkie - talkie do miejsca, w którym wytropili dziką zwierzynę . Nauka nie idzie w las . Gdy wracaliśmy nocą z safari do Mombasy nasz młodszy syn udowodnił, że dokładnie pojął europejskie znaczenie bara-bara . Przy drodze - głównej, interkontynentalnej trasie łączącej północ kontynentu z południem - jak zresztą przy większości dróg w Afryce, rozstawione były na przedmieściach stragany . Za dnia służą do handlowania tym, co kto ma, nocą zastępują dach nad głową . Małe ogniska oświetlają leżących pod stołami ludzi, czasem całe rodziny . Dwunastoletni wówczas syn krzyknął nagle na cały samochód : - Bara-bara . - Co ? - zapytaliśmy równocześnie . - No, mamo, nie widzisz ? Oni robią seks ! Na stole, pod którym leżało kilka osób, rzeczywiście leżała w miłosnym uścisku para kochanków ".
Obcięte palce na znak żałoby " U Papuasów w każdej wiosce można spotkać kobiety z odciętymi palcami . Noszą je dumnie, pokazują na powitanie i na migi wyliczają, ile palców im brakuje . Bo każdy z brakujących palców to historia ich bólu, ich płaczu i ich straty . Papuaski obcinają sobie palce na znak żałoby . Gdy umiera członek najbliższej rodziny, poddają się dobrowolnej amputacji . By demonstracyjnie obnosić się z amputacją, jaką zafundował im los, odbierając męża czy dzieci . Obcięty palec albo jedna jego część - od paliczka do paliczka - nigdy nie pozwala zapomnieć . Gdy w jednej z wiosek podaję rękę kobiecie o dłoni bez trzech palców, słyszę na powitanie : - Ty masz wszystkie dzieci i męża, prawda ? - Tak, mam wszystkich - odpowiadam . Kobieta obraca moją dłoń w swojej, przygląda się jej bardzo dokładnie . Papuasi chętnie wchodzą w kontakt fizyczny, dotykają, przytulają się, poklepują, patrzą w oczy, nazywają siostrą i bratem . Potrzebują zbratania, by sprzedać przybyszowi pióropusz, naszyjnik, pazur kazuara . Ta akurat kobieta nie chce ode niczego . - Jesteś szczęśliwym człowiekiem - mówi . I dodaje : - I niech tak zostanie . - Niech tak zostanie - powtarzam ".
Psie smutki " Wjeżdżając do Wietnamu, postanowiliśmy zostać wegetarianami . Przeżyć na ryżu i warzywach, no, może z wyjątkiem słynnej zupy pho, czyli rosołu z zieleniną, ryżowymi kluskami i kawałkami wołowiny . Traf chciał, że w Sajgonie natrafiliśmy na garnek, z którego kucharka wyciągnęła z dumą wielkimi szczypcami kaczkę gotowaną w całości, z łbem, dziobem, oczami, łapkami, o wnętrznościach nie wspominając . Apetyt na pho straciliśmy w tej chwili . Wyruszyliśmy na samą północ Wietnamu, gdzie w górach na granicy z Chinami czekał nas trekking w towarzystwie kobiet z plemienia Hmong . Urocze Hmnożki, znające kilka obiegowych pytań po angielsku, próbowały nawiązać z nami kontakt . Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak : - Jak się nazywasz ? - Ola . A ty ? - Hiu . Masz męża ? - Mam . Idzie z tyłu, robi zdjęcia . - A masz dzieci ? - Mam, dwóch synów, a ty ? - Piątkę . A masz psa ? - Mam. - A jesz psa ? - Co ? Hiu jest zaskoczona moim zaskoczeniem . Gdy dochodzimy do jej domu, pierwsze, co robi, pokazuje zagrodę pełną brązowych szczeniaków . Tak pięknych, że każdego od razu chciałoby się przytulić . Hiu mówi tymczasem, że to najlepsza mięsna rasa . Okropność ".