-
2232 -
1701 -
44582 -
29
48595 plików
84,68 GB


Owidiusz
Nie siedzę tu, by konie szlachetne podziwiać.
Lecz zwycięstwa tych pragnę, którym i ty sprzyjasz.
Przyszedłem, aby z tobą rozmawiać i siedzieć,
Byś poznała jak wielką we mnie miłość budzisz.
Ty spoglądasz na biegi, ja patrzę na ciebie,
Każde więc na to patrzy, co mu radość sprawia.
Któremukolwiek sprzyjasz — szczęśliwy woźnica!
A więc jemu jest dane twą zająć uwagę?
Gdyby mnie to przypadło, to pognawszy konie
Z szranków ruszyłbym dzielnie, w coraz szybszym pędzie
To lejce bym im ściągał, to batem siekł grzbiety,
To znów metę bym mijał tuż tuż wozu kołem.
A gdyby wzrok mój w pędzie na ciebie natrafił,
Zwolniłbym i z rąk luźne wypadłyby lejce.
Pelops o mało nie padł od pizejskiej włóczni
Na twoje spoglądając, Hippodamio, lica.
Zwyciężył, bo sprzyjała mu jego dziewczyna.
Zwyciężajmy więc — każdy łaską swej wybranki!
Dlaczego się odsuwasz? Rząd nas łączy jeden.
Takie to już jest cyrku — bardzo miłe — prawo.
Ty tam z prawej, uważaj! Potrącasz dziewczynę,
A dotyk twego boku nie jest jej przyjemnym!
Ty też, co wyżej siedzisz, cofnij te golenie,
Wstydź się i zdejm z jej pleców te twarde kolana!
Lecz fałda twojej sukni na ziemię opadła.
Podnieś... Nie! Ja podniosę. Po co masz się trudzić!
Zazdrosna byłaś, szato — taką łydkę kryłaś,
By sama się napatrzeć, ty zazdrosna szato!
Tak piękne były nogi zwinnej Atalanty,
Których bieg zakochany Milanion chciał wstrzymać.
Z takimi przedstawiają w krótkiej sukni Dianę
Malarze — kiedy zwinne zwinniej ściga bestie.
Nie widząc ich, płonąłem! A co będzie teraz?
Żar dodajesz do ognia, a wodę do morza.
Reszta także, jak sądzę, może być urocza,
Co dobrze jest ukryta pod wytworną szatą.
A może chcesz tymczasem poczuć lekki powiew,
Który sprowadzić mogę machając wachlarzem?
Czy ten żar jest w powietrzu, czy to serce moje
Trawi płomień miłości przez nią rozpalony?
Gdy mówię, na jej białej szacie pył osiada.
Idź precz, ty brudny pyle, ze śnieżnego ciała!
Lecz oto jest procesja. Cisza! Uważajcie!
Teraz czas na oklaski — procesja nadchodzi.
Na czele niosą posąg Wiktorii skrzydlatej.
Przybądź, boska, i uczyń mą miłość zwycięską!
Oklaskujcie Neptuna, gdy falom ufacie.
Mnie nic do morza. Dla mnie ma ziemia jest droga.
Klaszcz Marsowi, żołnierzu. Ja nie znoszę broni.
Pokój miły i miłość, co w pokoju wzrasta.
Niech Feb sprzyja augurom, a Febe myśliwym!
Oklaski rzemieślników dla ciebie, Minerwo!
Czcijcie, wieśniacy, Ceres i miłego Bakcha!
Bokser niech czci Polluksa, a jeździec Kastora!
Ja tobie, wdzięczna Wenus, klaszczę i twojemu
Chłopcu, co łukiem zbrojny — sprzyjaj mym zamiarom,
Skłoń ku mnie nową panią: niechaj kochać da się!
Skinęła i swym ruchem dała znak pomyślny.
Co bogini przyrzekła — i ty mi obiecaj.
Za zgodą Wenus będziesz mi większą boginią.
Przysięgam ci na wszystkich widocznych tu bogów,
Że odtąd już na zawsze będziesz moją panią.
Lecz nóżki ci zwisają... Jeśli masz ochotę,
Możesz włożyć swe stopy w tę kratę wygodnie.
Najważniejsze przed nami: tor cyrku już pusty,
Pretor dał znak, ruszają czterokonne wozy.
Tam, widzę, twój faworyt. Wygra, komu sprzyjasz!
Zda się, że same konie wiedzą, czego pragniesz.
Nieszczęście! Zbyt szeroko okrążył słup mety.
Co robisz? Ten gnał bliżej i już ciebie mija!
Co robisz, nieszczęśniku! A gdzie jej życzenie?
Pociągnij, błagam, mocno lejce z lewej strony!
Niezdarę popieramy! Ten wyścig nieważny!
Na znak tego niech wszyscy potrząsają togą!
Powtarzają! Lecz żeby ktoś togą fryzury
Ci nie zburzył, najlepiej skryj się w mych objęciach.
Ale oto znów szranki otwarto i konie
Ruszają wypuszczone w różnobarwnym szyku.
================================
III, 7
Owidiusz
Czyż nie jest ona piękną, ponętną dziewczyną?
Czyż to nie jej pragnąłem w mych marzeniach zawsze?
Lecz na próżno trzymałem ją w swoich objęciach,
Bezsilny spoczywałem na nieczułym łożu.
Nie mogłem — choć pragnąłem i ona pragnęła —
Nieczułego podbrzusza lubej części użyć.
Ona zaś mi na szyję swe lśniące ramiona
Zarzuciła — od śniegu sitońskiego bielsze —
Gorących pocałunków gorliwym językiem
Nie szczędząc, udem tuląc się do mego uda,
Czułe słówka mi szepcąc, panem nazywając,
I co też tam miłego jej przyszło do głowy.
Lecz me ciało, jak tknięte mrożącą trucizną,
Ospałe, mych zamiarów nie chciało wypełnić.
Leżałem jak pień martwy, zjawa, ciężar zbędny,
Nie wiedząc czym jest ciałem, czy też ciała cieniem.
Jakaż starość mnie czeka — jeśli przyjdzie kiedyś —
Skoro młodość odmawia mi swych zwykłych darów?
Wstyd za wiek mój! Cóż ze mnie za mąż lub młodzieniec!
Nie zaznała mnie jako młodzieńca ni męża!
Tak czysta z łoża wstała jak kapłanka Westy,
Ognia strzegąca, albo jak od brata siostra.
A przecież płową Chlide niedawno dwa razy,
Trzykrotnie jasną Pitho i Libas kochałem.
Pamiętam jak Korynna jednej krótkiej nocy
Wymogła na mnie dziewięć potyczek miłosnych.
Czy moje członki słabną od tessalskich czarów?
Czy, nieszczęsnemu, szkodzą zioła i zaklęcia?
Czy wiedźma na figurce z wosku moje imię
Umieszcza i wątrobę przebija jej igłą?
Zaklęciem tknięte zboże bezpłodne się staje,
Czary sprawią, że w źródle może zbraknąć wody,
Z dębu spadną żołędzie, z winorośli grona.
Choć nikt nie tknie owoców — opadną na ziemię.
Czyż i członek nie może paść magii ofiarą?
Może jego nieczułość stąd właśnie się wzięła?
Do tego wstyd dołączył, jeszcze bardziej szkodząc.
On był drugą przyczyną mojej ułomności.
Jaką dziewczynę mogłem widzieć i dotykać!
Tak tylko jej tunika dotykać jej mogła.
Dotknąwszy jej i stary odmłodniałby Nestor,
Titonos sił by nabrał mimo lat sędziwych.
Ta mi przypadła, jej zaś nie przypadł mężczyzna!
O cóż mam teraz prosić w mych modlitwach nowych?
Wielcy bogowie pewnie żałują w tej chwili,
Że dar zesłali, którym tak szpetnie zmarnował.
Chciałem, by mnie przyjęła — i byłem przyjęty,
Pragnąłem pocałunków — dostałem; tuż przy niej
Chciałem leżeć — leżałem. I cóż mi stąd przyszło?
Byłem jak skąpiec, który swych bogactw nie tyka.
Tak Tantal pośród fali doznaje pragnienia
I owoce posiada, których nie dosięgnie.
Bo któż piękną dziewczynę rano tak opuszcza,
Że może bez wahania wstąpić w bogów progi?
Może nie te najsłodsze na mnie pocałunki
Trwoniła i nie całej swej użyła sztuki?
Ona, co swą pieszczotą mogłaby i dęby
Poruszyć, i stal twardą, i nieczułą skałę.
Z pewnością była godna żywego mężczyzny,
Lecz nie żyłem, nie byłem — jak przedtem — mężczyzną.
Jakaż radość, gdy Femios dla głuchych by śpiewał?
Cóż by ślepy Tamyras mógł mieć z malowidła?
Jakich to uciech w myślach z nią nie planowałem!
Jakich nie wymyślałem sposobów miłości!
A mimo to mój członek jak martwy spoczywał
Szpetnie — tak był omdlały jak wczorajsza róża.
I oto teraz wstaje, ożywa nie w porę
Jakby swej zwykłej walki znowu się domagał.
Cóż tak leżysz haniebnie, ma części najgorsza!
Już wcześniej się zawiodłem na twych obietnicach.
Ty gubisz swego pana. Przez ciebie bezsilny
Poniosłem smutne szkody, okryłem się wstydem.
Nie wzbraniała się nawet ciebie ma dziewczyna
Delikatnie swą ręką zachęcać do wstania.
Gdy spostrzegła, że żadną nie zbudzi cię sztuką,
Że — niepomny jej trudów — wciąż leżysz, tak rzekła:
"Czemu drwisz ze mnie? Któż ci, szalony, nakazał
Kłaść się do mego łoża, gdyś tego nie pragnął?
==================================================/em>
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB

