-
636 -
3874 -
2123 -
8527
15944 plików
1217,56 GB
„Neon Genesis Evangelion” to prawdopodobnie jedno z najbardziej znanych anime, przez wielu zaliczane jest do najwybitniejszych przedstawicieli gatunku. Bez względu na to, jak ów tytuł oceniamy, bezsprzecznie mamy do czynienia z rzeczą, którą każdy szanujący się miłośnik japońskiej animacji znać powinien, chociażby po to, aby móc wyrobić sobie na jej temat zdanie. Jest to też jeden z tych tytułów, który od lat przynosi ogromne zyski – na podstawie serialu powstaje manga, dzieci bawią się figurkami evangelionów itp., zaś dekadę temu w japońskich kinach przebojami były pełnometrażowe filmy rozwijające historię opowiedzianą w serialu. Oprócz „The End of Evangelion”, będącego alternatywnym (tudzież: właściwym) zakończeniem serii telewizyjnej, Japończycy obejrzeć mogli również „Death & Rebirth” – łącznik pomiędzy serialem a „End of Evangelion”, będący podsumowaniem tego pierwszego, zawierającym kilkanaście początkowych scen z tego drugiego.
„Evangelion” to tytuł bardzo popularny również dzisiaj, nie dziwi więc fakt, że Gainax – jego producent i twórca – nie zaprzestał odcinania od niego kuponów. W 2006 roku pojawiły się informacje, jakoby studio planowało powtórnie wypuścić „Evangeliona” do kin. Niedługo później doniesienia te zostały potwierdzone przez przedstawicieli Gainaksu, którzy podali również kilka konkretów. „Evangelion shin gekijōban”, tudzież „Rebuild of Evangelion”, zapowiedziane zostało jako kinowa tetralogia, będąca kolejnym podsumowaniem serialu. Pierwsze trzy filmy mają być skrótem tego, co wydarzyło się w serii telewizyjnej, natomiast dzięki części czwartej mamy, przynajmniej wedle zapowiedzi twórców, spojrzeć na tę historię z innej strony, wyciągnąć nowe wnioski. W chwili obecnej trudno powiedzieć, na ile jest to prawdą, ale pożyjemy, zobaczymy. Na razie przedstawiono nam pierwszą część tetralogii, zatytułowaną „Evangelion shin gekijōban: Jo”, lub też, w języku Shakespeare’a, „Rebuild of Evangelion 1.0: You Are (Not) Alone”. Jako ciekawostkę warto dodać, że podtytuły pierwszych trzech filmów – „Jo”, „Ha” i „Kyū” – to terminy używane w teatrze nō, oznaczające ‘początek’, ‘rozwinięcie fabuły’ i ‘zakończenie’. A co jeszcze ciekawsze, Japończycy po raz kolejny pozwolili twórcom zarobić, kupując tę samą historię – w ciągu pierwszego weekendu wyświetlania film zarobił dwieście osiemdziesiąt milionów jenów (przy budżecie sięgającym dwóch miliardów jenów), a wyświetlany był jedynie w osiemdziesięciu czterech kinach.
Uniwersum „Neon Genesis Evangelion” to postapokaliptyczna przyszłość. Właściwa akcja rozpoczyna się w roku 2015, piętnaście lat po wielkim kataklizmie nazwanym przez ludzkość Second Impact. Oficjalnie mówi się, że spowodowany był on przez niewielki obiekt z kosmosu, który spadł gdzieś w okolicach bieguna południowego, w następstwie czego roztopiły się lodowce, zwiększyła aktywność sejsmiczna, a oś Ziemi odchyliła się o kilka stopni. Spowodowało to dalsze klęski, w wyniku których zginęła połowa ludzkiej populacji. Prawdę o tym wydarzeniu poznali tylko przedstawiciele niektórych państw – katastrofę spowodowała obca forma życia, którą w lodowcach Antarktyki odnaleźli naukowcy. Aby zapobiec następnym tragediom, powstały specjalne jednostki rządowe, m.in. NERV i SEELE.
Do Tokio-3 przybywa Shinji Ikari – czternastolatek wezwany przez ojca, z którym nie widział się od trzech lat. Nie łączą ich najlepsze stosunki, chłopiec nie wie więc, co jest powodem tego nagłego wezwania. Szybko jednak dowiaduje się prawdy: Gendō Ikari liczy, że Shinji będzie pilotował evangeliona – humanoidalnego mecha, stworzonego do walki z aniołami (jap. shitō, dosł. apostoł), obcymi istotami zagrażającymi Ziemi, których nie można pokonać żadną konwencjonalną bronią. Chłopiec początkowo nie zgadza się – wyrzuca ojcu okrucieństwo i brak zainteresowania własnym dzieckiem. Ostatecznie jednak godzi się siąść za sterami mecha. Od tego momentu, wraz z Rei Ayanami, a w późniejszym czasie również niejaką Asuką Langley Sōryū, w swoich evangelionach walczyć będą z kolejnymi aniołami.
Jak zapewne większość z czytających wie, nie jest to tylko kolejny tytuł o mechach, a podszyta psychologią, filozofią oraz mniej lub bardziej (nie)zrozumiałymi nawiązaniami do różnych religii historia o... No właśnie, o czym? Tutaj koncepcji jest mnóstwo, niech więc każdy trzyma się swoich wniosków, które wyciągnął po obejrzeniu serialu; ja nie będę próbował na nie wpływać bądź ich podważać, przedstawiając swoją opinię.
Wróćmy więc do samego filmu. Jest to streszczenie pierwszych sześciu odcinków – od przybycia Shinjiego do Tokio-3, do momentu pokonania Râmîêla, piątego anioła. Jeśli chodzi o fabułę, nie zaszło wiele zmian, większość z nich to zabiegi czysto formalne, takie jak np. usunięcie mniej znaczących scen, które niepotrzebnie spowalniały akcję. Niektórych z nich trochę mi szkoda, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – w zamian pojawiło się trochę nowych scen. Niektóre z nich przeniesione zostały z dalszych odcinków, inne zostały „nakręcone” specjalnie na potrzeby filmu. W wersji kinowej już na początku pojawiają się np. myśli Shinjiego (sceny w pociągu), po raz pierwszy wchodzimy też do Central Dogma i „poznajemy” Lilith, a w ostatniej scenie pojawia się Kaworu Nagisa. Jeśli czegoś zabrakło w tych dziewięćdziesięciu ośmiu minutach, to z całą pewnością Asuki – trochę dziwnie jest oglądać „Evangeliona”, gdy nie leczy ona swoich kompleksów, ubliżając innym.
Twórcy kinowej serii twierdzą, że ma być ona uproszczona, przez co łatwiejsza do zrozumienia. Po obejrzeniu pierwszego filmu trudno jest powiedzieć, czy tak będzie w rzeczywistości – pierwsze sześć odcinków serialu było zrozumiałe, schody zaczynały się później. Co prawda może się okazać, że dodanie paru scen z dalszych odcinków sprawi, iż osoby, dla których „Jo” to pierwszy kontakt z „Evangelionem”, czegoś nie zrozumieją bądź będzie im się to wydawało nielogiczne, jednak dla tych, którzy znają i pamiętają serial, dodane sceny nie powinny być problemem. O tym, czy kinowa tetralogia pozwoli łatwiej zinterpretować to anime, przekonamy się dopiero po obejrzeniu kolejnych części.
W chwili obecnej niewiele zmieniło się również w kwestii bohaterów. Shinji nadal jest zagubioną duszą, bojącą się bliższego kontaktu z innymi, Rei jest enigmatyczna jak zawsze, Misato wciąż uwielbia popijać yebisu i zagryzać niezdrowym jedzeniem. Kilka nowych scen wniosło niewiele nowego odnośnie postaci, spotęgowało raczej to, co już o nich wiemy. Chociaż, choć nie wiem, czy nie jest to tylko efekt mojej zbyt wybujałej wyobraźni, odniosłem wrażenie, że relacje Shinji-Misato w następnych częściach mogą stać się bardziej zażyłe, poważniej potraktowane; czyżby słowa Tak całują się dorośli. Dokończymy, gdy wrócisz, które wypowiada Misato, gdy po raz ostatni widzi się z Shinjim w „The End of Evangelion”, naprawdę miały jakieś większe znaczenie? Oto kolejne pytanie, na które odpowiedź poznamy dopiero wraz z następnymi filmami.
Największe zmiany zauważalne są w oprawie graficznej. Została ona odświeżona, chociaż jeśli do filmu podejdzie się bez uprzedniego przypomnienia sobie serialu, zmian można nie zauważyć. Do oglądania „Jo” zabrałem się bezpośrednio po powtórnym obejrzeniu pierwszych sześciu odcinków, więc łatwo było mi wyłapać różnice. Wydawać może się, że sceny wyglądają identycznie jak w serialu, ale to w większości przypadków tylko złudzenie – zachowano dialogi, kadrowanie itp., ale jeśli porównać stopklatkę tej samej sceny z filmu i serialu, różnice są wyraźnie zauważalne. Część z nich nakręcono zupełnie na nowo. Poprawiono animację, jest ona znacznie bardziej płynna niż w wersji telewizyjnej. W roku 1995 twórcy nie mogli pozwolić sobie na zbytnie szarżowanie z użyciem komputerów, teraz jednak nie było to przeszkodą, tak więc część scen, takich jak np. przygotowanie się Tokio-3 na nadejście anioła, stworzono w pamięci komputerów. Na szczęście nie przesadzono z wykorzystaniem technologii komputerowej, używano jej oszczędnie i umiejętnie, więc ogólne wrażenie jest przyjemne. Wykorzystanie komputerów najbardziej zauważalne jest w scenie ataku Râmîêla – w serialu był to zwykły ośmiościan foremny, mogący co najwyżej obracać się wokół własnej osi, tutaj jest on znacznie bardziej zaawansowany technicznie, może się transformować, przybierać odpowiednie dla danej sytuacji kształty.
Mimo wprowadzenia wyżej opisanych zmian, nie należy spodziewać się żadnego przełomu – graficznie film utrzymany jest dokładnie w tej samej stylistyce co serial, z tą tylko różnicą, że całość została odświeżona i poprawiona.
Udźwiękowienie zmieniło się tylko nieznacznie. Trochę szkoda, że nie wykorzystano „Zankoku na tenshi no tēzē”, które przed każdym odcinkiem „Evangeliona” wprawiało mnie w odpowiedni klimat. Zachowano za to kompozycje wykorzystane w serialu, pojawiły się tylko dwie lub trzy nowe utwory orkiestrowo-chóralne (miłe dla ucha, trzymające poziom muzyki z serii telewizyjnej), a liście płac towarzyszy popowa piosenka. Rzecz jasna nie zmienili się również seiyū.
Po napisach końcowych na widza czeka mała niespodzianka – zapowiedź kolejnego filmu. Muszę jednak przyznać, że mocno się na niej zawiodłem, ponieważ trwa ona zaledwie dwadzieścia pięć sekund, a jedyne, co w niej zobaczymy, to kilkanaście migawek i podekscytowany głos mówiący, cóż takiego zdarzy się poszczególnym pilotom i evangelionom. Na sam koniec słyszymy: Spodziewajcie się również fanserwisu! Ciekaw jestem, czy to żart, czy może twórcy naprawdę zamierzają zwiększyć dawkę fanserwisu, który okazjonalnie w serialu i filmie się pojawiał?
Trudno powiedzieć, co naprawdę przyświecało ludziom z Gainaksu, gdy zdecydowali się wprowadzić „Evangelion shin gekijōban” do kin, chociaż dla większości osób odpowiedź zdaje się być oczywista – pieniądze. Póki co, jest to po prostu przyzwoite podsumowanie paru odcinków, odświeżone i uzupełnione o kilka scen, nic jednak nie wnoszące do uniwersum „Evangeliona”. Miłośnicy traktować powinni „Jo” raczej jako ciekawostkę bądź poręczny skrót wydarzeń z pierwszych odcinków. Jeśli ktoś nie miał wcześniej kontaktu z „Evangelionem”, proponuję mimo wszystko rozpocząć przygodę z tym tytułem od serialu. Osobiście nie mam nic przeciwko temu filmowi, liczę jednak, że pozostałe trzy części, zwłaszcza czwarta, zaskoczą nas i wniosą coś nowego do tej opowieści, a dla tych, którym nie chce się oglądać dwudziestu sześciu odcinków, „Evangelion shin gekijōban” będzie godnym zastępstwem serialu.
Recenzja skopiowana z serwisu Azumine.net
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB